71: Skąd mam wiedzieć, czy on do mnie pasuje?

Czasem, gdy w związku jest „zbyt” stabilnie, „zbyt” spokojnie, wydawać by się mogło, że jest nudno. Skąd zatem wiedzieć, czy w ogóle do siebie pasujemy?
Dobre relacje pomagają nam wydobyć z siebie samych to, co w nas najlepsze. Związek ma sens, jeśli jest nam w nim lepiej i łatwiej, niż w singielstwie. W związku gramy jako drużyna – do jednej bramki.

Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska

W materiale użyto fragmentów utworu „Long Stroll” Kevin MacLeod (incompetech.com)

71: Skąd mam wiedzieć, czy on do mnie pasuje?

Tym razem chciałabym poruszyć temat tego, skąd mam wiedzieć, czy on do mnie pasuje? Właściwie skąd się dowiedzieć? Skąd mamy brać te informacje?

Jak dowiedzieć się, czy on do mnie pasuje?

Otóż często jest tak, że zaczynacie się z kimś spotykać, mówię to na bazie rozmów podczas terapii, z wieloma kobietami. Zaczynacie się z kimś spotykać, nie wiecie właściwie co z tym zrobić. Bo niby jest ok, ale właściwie to czegoś tam brakuje. Brakuje oczywiście często takiego dreszczyku emocji, jak to w przypadku Mariuszów, którzy dają nam ogromną ilość niepewności, nigdy nie wiadomo, czy się w ogóle jeszcze odezwie, a jeśli już się odezwie to kiedy? Jest spokojnie, stabilnie, nie ma wielkich emocji ani huśtawek emocji. Gdyby to był Mariusz, który generuje te huśtawki emocji, generuje też “motyle w brzuchu”, ale wynikające z niepewności co do jutra, co do jego przyszłych zachowań, co do jego reakcji i w ogóle niepewności, czy go jeszcze zobaczę – wtedy nas to wciąga. To jest taka gra. Chcemy domknąć historię. Dowiedzieć się, co będzie dalej. Sprawdzić, czy on odpisze, czy nie odpisze. Jeśli nie odpisał to chcemy się dowiedzieć, dlaczego nie odpisał. Wciągamy się w te intrygi i w tropienie rozwiązań tych intryg. Mariusze są bardzo wciągający.

Jeśli mamy do czynienia z Albertem, gdzie jest spokojnie i stabilnie, to właściwie nie wiadomo, co o tym myśleć. Skąd, jeśli nie ma motyli w brzuchu, wiedzieć, czy ta relacja jest ok i czy on do mnie pasuje? Otóż, odpowiedź na to pytanie, czy on do mnie pasuje, nie będzie się zawierała w jakiejś hipotetycznej przyszłości w hipotetycznych sytuacjach, w hipotetycznych reakcjach. Odpowiedzi można poszukać teraz. Tu i teraz. Dziś. W tym momencie, po prostu prowadząc normalne życie i komunikując. Myślę, że warto zacząć od tego, po co w ogóle ja chcę być w związku? Bo będzie do mnie pasował ktoś, kto odpowie na moje potrzeby względem bycia w związku. Jeśli chce być w związku po to, aby żyło mi się lepiej niż kiedy jestem sama, to warto się zastanowić, co to dokładnie ma znaczyć, że ma mi się żyć lepiej, niż gdybym była sama. Kiedy już to sprecyzuję, to mogę sprawdzać jak ten człowiek spełnia się w takiej roli. Czy on mnie wspiera, czy jest obojętny na moje problemy, czy krytykuje i ściąga w dół? Zapewne lepiej niż samej, będzie się żyło nie z kimś obojętnym, a tym bardziej nie z kimś, kto będzie mnie ściągał w dół, tylko lepiej niż samej będzie się żyło z kimś wspierającym. Albo z kimś współpracującym, z kimś o partnerskim podejściu.

Testowanie relacji

Dla mnie genialnym sposobem na testowanie relacji i ludzi jest podróżowanie. Oczywiście pod warunkiem, że sama lubię podróżować. To wtedy proponuję ten wyjazd. Mogę zaproponować jakiś wyjazd, kiedy już się jakiś czas spotykamy, i sprawdzić jak to będzie wyglądało. Czy on w ogóle będzie chciał wziąć udział w takim wyjeździe. Czy podejdzie do tego z entuzjazmem, czy może będzie zrzędził albo będzie pełen absurdalnych obaw o to, że mógłby zgubić portfel jakby wyjechał? Albo, że się zgubi na lotnisku. Mówię, że to są absurdalne obawy, bo one dotyczą przyszłych, hipotetycznych sytuacji, które prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą. Proponuję podróż i sprawdzam, jaka będzie reakcja. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie: kogo ja potrzebuję? Jeżeli ja potrzebuję partnera w podróży, czyli kogoś, kto weźmie za tą podróż połowę odpowiedzialności, a drugą połowę biorę ja, to jeśli on zachowa się dokładnie w ten sposób, to będzie oznaczało, że w tej sytuacji rzeczywiście byliśmy do siebie dopasowani. Czyli np. ja rezerwuję bilet na samolot, on rezerwuje auto, które mielibyśmy wynająć. Ja ogarniam hotel, on ogarnia na przykład międzynarodowe prawo jazdy, jeżeli takie jest potrzebne tam, dokąd jedziemy. Czy podróż dzięki temu, co on zrobił, jest dla mnie łatwiejsza i przyjemniejsza? Jeśli współpracujemy ze sobą i wziął rzeczywiście połowę odpowiedzialności, to na pewno tak będzie. Oznaczałoby to, że w tej sytuacji do siebie naprawdę pasujemy.

A teraz wersja B: Ja proponuję podróż, rezerwuję bilety na samolot. On się boi, on narzeka, nie wie jak to będzie. Ja rezerwuję hotel, on narzeka. Nie wie, czy tam będzie naprawdę ładnie, czy nas nie oszukają. A może te zdjęcia są sfałszowane? Wyraża swoje obawy. Nie robi nic konstruktywnego. Ja rezerwuję auto do wynajęcia, on czyta negatywne informacje w internecie o tym, co złego się może stać, jak może nas oszukać wypożyczalnia aut. Ja organizuję międzynarodowe prawo jazdy, a on wyczytuje informacje w internecie o tym, jak niebezpiecznie jeżdżą tubylcy z miejsca, do którego się wybieramy, że lepiej jest jednak tym autem tam nie jeździć. A najlepiej to w ogóle siedzieć w hotelu. Ale jeszcze lepiej to byłoby w ogóle tam nie jechać. Czy podróż z takim człowiekiem jest łatwiejsza, niż gdybym to robiła sama? Nie. Czy jest ta podróż przyjemniejsza, niż gdybym to robiła sama? Zdecydowanie nie. Czy planowanie tej podróży jest w jakikolwiek sposób łatwiejsze? Absolutnie nie jest. Czy jest tu jakieś partnerstwo? Żadnego partnerstwa nie ma. Ja chcę ruszać, odkrywać świat, a on sabotuje ten pomysł. Czy pasujemy do siebie? W ogóle nie pasujemy do siebie.

Kolejna przykładowa sytuacja: wyobraźmy sobie, że nie mieszkacie razem z tym jeszcze nowym partnerem i mówisz, że planujesz kupić sobie szafę. Pójść do sklepu meblowego, kupić szafę i zamówić transport. Teraz pytanie: co dla Ciebie byłoby ułatwiające i wspierające? Jakiej reakcji z jego strony byś potrzebowała, żeby było Ci łatwiej?

 Tutaj apeluję też o to, żeby w jak najmniejszej ilości przypadków dążyć do tego, żeby zostać totalnie wręczoną w czymś. Żeby zostać potraktowaną jak jakiś nieogar. To ma być partnerstwo. To nie ma być wyręczanie, tylko partnerstwo. On nie ma być Twoją protezą, tylko ma być partnerem równorzędnym. Jeśli on by powiedział, że wybierze Ci tę szafę, kupi, przywiezie, złoży itd., to byłoby wyręczenie. Ale jeśli idziecie razem do tego sklepu, i Ty wybierasz szafę i zamawiasz transport, a potem on przychodzi, bo sam zaproponował, że pomoże Ci tę szafę złożyć albo, że złożycie ją razem, to już jest ułatwiające i wspierające. Jeśli na przykład ma duże auto i zaproponuje, że Ci ją przywiezie, to też jest mega ułatwiające i wspierające. Ale może być też tak, że na informacje o szafie z Twojej strony on odpowie: Aha. Czy to będzie ułatwiające i wspierające? W ogóle nie będzie. Ale przynajmniej nie przeszkadza. Bo może być jeszcze, co gorsza, sytuacja taka, że powie Ci, że po co Ci ta szafa, nie marnuj pieniędzy, nie marnuj czasu i tak tego nie ogarniesz, sama sobie nie poradzisz, oszukają Cię, czy coś w tym stylu. Czy z takim podejściem będzie Ci łatwiej w życiu, niż gdybyś była sama? Będzie Ci gorzej.

Pamiętajmy, że nasze emocje wynikające z takich drobnych sytuacji, gdzie mamy wsparcie drugiej osoby, nie będą tak spektakularne jak te, które możemy poczuć gdy wreszcie Mariusz się po tygodniu odezwał, ale koszt, jaki ponosimy za te spektakularne emocje wygenerowane przez Mariusza jest przeogromny i również spektakularny.

Także, wiecie, wniosek jest taki, że my nie mamy jakoś tak ogólnikowo zastanawiać się nad człowiekiem, oglądać, jaki on jest, jaki on jest według innych, jakie ma cechy, a jakich cech nie ma, a jakie powinny być cechy, a jakich cech nie powinien mieć. Sprawdzić go możemy tylko i wyłącznie w realnych, bieżących, dziejących się tu i teraz sytuacjach. To nie jest naprawdę ważne, jakie ktoś ma cechy, tym bardziej, że określenie czyichś cech jest właściwie niebezpieczne, bo wtedy przypinamy etykietę, która działa jak taki mały stereotyp i przestajemy widzieć kogoś takiego jaki on jest naprawdę, a widzimy go przez pryzmat tej przypiętej etykiety. Określenie cech nie jest dobrym sposobem na rozważenie, czy on do mnie pasuje. Ja bym w ogóle niczyich cech nie określała. Raczej nazywała zachowania. W tej sytuacji zachował się tak, w tamtej zachował się jakoś tam, a w innej podobnej się zachował inaczej, niż w tej pierwszej podobnej. To nie jest tak, że my zawsze postępujemy wg tej jednej zasady. Albo może nie zawsze postępujemy według jednej zasady.

Pamiętajmy też, że zaufanie to jest proces. Zaufanie się buduje. Również na podstawie różnych sytuacji, których doświadczamy razem z drugim człowiekiem. Jeżeli on z tych sytuacji się wywiąże w sposób dokładnie, jaki my potrzebujemy, aby móc mu zaufać, to świetnie, doskonale. Tak jak mówiłam we wcześniejszych odcinkach: Pozwól komuś dać się zawieść. Jeżeli pozwalasz mu, by Cię zawiódł, na przykład mówiąc o tym, że z czymś sobie nie radzisz i czegoś potrzebujesz, sprawdzasz jak on zareaguje, pozwalasz mu na to, by Cię zawiódł i zareagował zupełnie nie tak, jak Tobie to jest potrzebne, to wtedy też masz dzięki temu informację na temat tego, czy do siebie pasujecie. Ale może być też tak, oczywiście, że on Ciebie pozytywnie zaskoczy. Zrobi coś, czego się nie spodziewałaś. Nie dość, że nie będziesz zawiedziona, to jeszcze możesz poczuć ulgę, że wreszcie masz jakąś sprawę załatwioną, że masz wsparcie, poczuć się szczęśliwa.

Pamiętajcie, że póki nie znamy człowieka, to nie bardzo jesteśmy w stanie przewidzieć, co on zrobi w różnych sytuacjach. A żeby wiedzieć, co on zrobi w różnych sytuacjach, to trzeba tych sytuacji razem z nim doświadczać. A już w ogóle takim argumentem za tym, czy on do mnie pasuje czy nie pasuje, nie powinien być wygląd. Bo raczej to, czy ktoś ma ładnie ułożone włosy, ma się nijak do tego, czy mi się będzie łatwiej żyło z tym człowiekiem, czy trudniej. Nie zmyślajmy więc ludzi, tylko realnie sprawdzajmy kim oni są, doświadczajmy ich i przyglądajmy się też temu, jak się przez ich zachowania czujemy. Czy dobrze, czy łatwiej, czy trudniej, czy miło, czy niemiło. Czy podcinają samoocenę, czy może dają nam radość. Bo dobre relacje wydobywają z nas to, co w nas najlepsze. Ale nie w tym sensie, że mają nas wyręczać, tylko w tym sensie, że mają nas wspierać w robieniu tego, czego my sami chcemy, czego potrzebujemy, co będzie dla nas drogą do spełnienia. Może precyzyjniej byłoby powiedzieć, że dobre relacje pomagają nam wydobyć z siebie samych to, co w nas najlepsze.

Związek jest po to, żeby żyło się lepiej, niż gdyby się było samej.

W innym wypadku raczej nie ma on sensu. Bo po to tworzymy drużyny i zespoły, żeby osiągnąć więcej, niż w pojedynkę. Grupa ludzi może zrobić więcej w tym samym czasie. Związek to taka drużyna i chodzi o to, żeby razem grać do jednej bramki, a nie przeciwko sobie, albo grać samemu mimo, że w drużynie są dwie osoby. Jeśli masz poczucie, że jesteście drużyną w różnych sytuacjach, typowych i nietypowych, to znaczy, że jest wszystko ok. Nawet jeśli nie czujesz takich emocji, jak stojąc pod toi toiem i próbując z niego wydobyć Mariusza, który tam się zatrzasnął. Tu nawiązanie do odcinka “Czy mili i dojrzali mężczyźni są nudni?”. Chodzi o to, żeby nie tracić czasu i grać razem do jednej bramki w drużynie, zamiast czuć ekstremalne emocje zastanawiając się, czy ten ktoś nadal jest w Twojej drużynie, czy może już przeszedł do drużyny przeciwnej.

 Pamiętajmy też o tym, że wszystkie relacje mogą nam się wydać nieudane, jeśli będziemy mieli poczucie, że tkwimy w miejscu w swoim życiu, że nie dzieje się nic konstruktywnego. Ale to, czy akurat tkwimy w miejscu w swoim życiu zależy w głównej mierze od nas. Od tego, czy w ogóle mamy jakieś cele i czy mamy zamiar do nich dążyć, czy też podejmujemy działania, by te cele realizować. Jeśli tkwimy w swoim życiu, bo nie stawiamy sobie żadnych celów i nic nie realizujemy, tkwimy w takim marazmie, to nam może się wydawać, że relacja, w którą wchodzimy właśnie jest taka nudna i nieciekawa. A tymczasem to wcale nie musi być kwestia tej relacji, tylko nas samych. Bo pamiętajcie też o tym, że nikt nam nie da szczęścia, jeśli my sami go sobie nie damy. Inni nas mogą jedynie wesprzeć.

 Jeżeli ja sobie sama organizuję mega nudne życie, to nie mogę oczekiwać od kogoś, że mnie wyręczy w zorganizowaniu mi ciekawego życia. Jeżeli ja nie dążę do niczego, dzięki czemu mogłabym mieć poczucie spełnienia i dumy z siebie, to nie mogę oczekiwać od kogokolwiek innego, że mnie w tym wyręczy. Że sprawi, że będę z siebie dumna, i że będę się czuła spełniona. To jest tylko i wyłącznie zadanie dla mnie. Partner nie ma być protezą. Proteza to nie partner. Proteza to ktoś, kto Cię wyręcza tam, gdzie masz ograniczenia i sama nie możesz czegoś zrobić. Jeśli ktoś będzie Twoją protezą w drobnych sprawach, to OK. Natomiast jeśli szukasz protezy w kluczowych sprawach życiowych, jak chociażby poczucie spełnienia i samorealizacji, to nigdy kogoś takiego nie znajdziesz.

 

 

To wszystko, co chciałam dzisiaj powiedzieć. Kończę już. Jeśli masz ochotę na więcej moich treści – poszukaj profilu Pokój w głowie na Instagramie lub Facebooku. Zasubskrybuj sobie koniecznie podcast Pokój w głowie w swojej ulubionej aplikacji podcastowej, aby nie przegapić kolejnych odcinków.

Teraz czas na wyjście przez sklep z pamiątkami. W sklepie z pamiątkami, na stronie pokojwglowie.pl, możesz sobie nabyć na przykład kubek z napisem “Im więcej o kimś myślisz, tym bardziej jest on zmyślony” – żeby nie zapomnieć, pijąc kawę, o tym, że nie należy zmyślać ludzi.

Na stronie pokojwglowie.pl w zakładce “Podcast” znajdują się transkrypcje dotychczasowych odcinków podcastów. Więc jeśli chcecie czytać, to zapraszam na stronę pokojwglowie.pl.

Shopping Cart