51: Wpływ samooceny na związek
To co najważniejsze, jest w nas. Na podstawie wiary w swoją wartość (lub brak tej wiary) budujemy relacje z ludźmi, wymagania od innych, wymagania od siebie…
Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska
W materiale użyto fragmentów utworu „Bass Walker” Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 4.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/
51: Wpływ samooceny na związek
Chciałabym opowiedzieć o tym, jak nasza samoocena ma się do związków które tworzymy.
Co to jest samoocena?
Samoocena to jest to, jak oceniamy swoją wartość jako człowieka. Tworzymy ją sobie już od wczesnego dzieciństwa. Konkretnie mówiąc, samoocena to nasze przekonania właśnie dotyczące naszej wartości jako człowieka. Mogą mieć treść, że jestem gorsza, jestem beznadziejna, jestem do niczego, jestem słaba, nie zasługuje na miłość. Przekonania te są naszymi wnioskami, które wyciągamy w dzieciństwie z różnych wydarzeń, które nas dotyczą. Mogą to być zarówno spektakularne wydarzenia, takie jak przemoc, molestowanie, porzucenie przez rodzica, ale pamiętajmy, że liczy się zarówno to, co rodzic robi, oraz to czego nie robi. Więc brak uwagi ze strony na przykład zapracowanego rodzica albo takiego rodzica który nie radzi sobie w związku i na tym jest bardziej skoncentrowany, albo takiego rodzica który cierpi na depresję i jest skoncentrowany na swoich emocjach bardziej niż na dziecku.
Brak uwagi potrzebujemy sobie jako dzieci jakoś uzasadnić. Problem w tym, że jeżeli dziecko czegoś nie rozumie, to bardzo często przyczyn szuka w sobie. Jak to się mówi, że krzywdzone dziecko nie przestaje kochać rodzica, tylko przestaje kochać siebie. Tak to właśnie działa, brak uwagi ze strony rodzica nie świadczy w oczach dziecka źle o tym rodzicu, tylko świadczy w oczach dziecka źle o nim samym, że nie jestem dość dobra, nie zasłużyłam, nie wykazałam się, nie udowodniłam, jestem zbyt mało wartościowa, nie zasługuje na miłość. To są właśnie nasze wnioski. To są uzasadnienia tego braku uwagi czy braku czegokolwiek innego, a uzasadnienia tak przy okazji właśnie są naszymi przekonaniami na nasz temat i na temat naszej wartości jako człowieka. Ciekawe jest to, że kiedy już sobie stworzymy takie przekonania, to potem nieświadomie trzymamy się ich przez resztę życia, właściwie ich nie weryfikując, ponieważ nie wiemy, że je mamy. Dokonujemy ważnych wyborów życiowych w zgodzie z tymi przekonaniami i relacje z ludźmi także sobie układamy często w zgodzie z tymi przekonaniami. Zobaczcie, tak dużo osób ma problem z samooceną. W rezultacie równie dużo osób tworzy związki oparte na swojej niskiej samoocenie.
Jak samoocena wpływa na związki, które tworzymy?
Pierwszy problem, który niska samoocena może wygenerować, jeśli chodzi o budowanie relacji, to są zaniżone oczekiwania względem potencjalnego partnera. Bo skoro jestem taka beznadziejna, pewnie i tak nikt mnie nie zechce, więc nie mam co zbyt dużo oczekiwać od drugiej osoby. Jeśli mnie olewa, nie szanuje, raz się odzywa, raz się nie odzywa, nie stara się, natomiast wymaga ode mnie większego starania, niż od siebie samego. Bierze, nie daje nic w zamian, to są właśnie zaniżone oczekiwania. Bo ja to akceptuję, dla mnie jest to okej, to dokładnie pasuje do tego, na co ja zasługuję według mojej własnej samooceny. Wydaje mi się wtedy, że nikt mi przecież i tak nie da więcej, więc wiążę się wtedy z jakimś pasożytem emocjonalnym lub finansowym. Albo nawet nie wiąże, tylko wchodzę w relacje pod tytułem to skomplikowane. Bo na więcej nie zasługuję.
Niska samoocena sprawia także, że wybieramy partnerów dopasowanych do naszych deficytów. Jeśli widzę siebie jako osobę słabą, niezaradną, takiego nieogara życiowego, to może być tak, że się zwiąże z kimś, kto będzie narzucał, dyktował warunki, decydował nie konsultując ze mną. Dla mnie to będzie okej, ponieważ ja i tak nie wierzę w swoje możliwości podejmowania decyzji i w jakiś sposób się ze sobą zgramy. Tylko, że jeśli ja zacznę nad sobą pracować, bo nie będą mi prędzej czy później pasowały te jego decyzje, zacznę protestować, albo zacznę właśnie tak jak to zaczęłam mówić wcześniej – pracę nad sobą w celu poprawy swojej samooceny, będę miała większą odwagę ku temu, by podejmować jakieś decyzje, to może być teoretycznie tak, że ta druga osoba nie będzie w stanie zaakceptować mojej samodzielności. Nie będzie w stanie zaakceptować tego, że ja chcę mieć coś do powiedzenia. Nie będzie w stanie zaakceptować tego, że ja usiłuje dążyć do partnerstwa, a nie bycia podopieczną tego partnera, decydującego o wszystkim. Z tego może w rezultacie wyniknąć, że drugi człowiek zamiast dążyć do naszego szczęścia będzie nas w tym blokował. Bo dobraliśmy się ze sobą, kiedy ja byłam w deficytowej formie. Ludzie dopasowują się ze sobą wzajemnie swoimi schematami, jak ktoś ma deficyt czegoś to szuka sobie protezy. Jeśli mam deficyt gdy chodzi o wiarę w siebie w podejmowaniu decyzji, no to przecież najlepiej związać się z kimś kto podejmuje decyzje, nie konsultując tego z drugą osobą. Zatem mój partner z deficytowych czasów w pewnym momencie, gdybym się zaczęła rozwijać, może do mnie przestać pasować.
Dobrym przykładem jest zarabianie pieniędzy, bo myślę że to, ile my zarabiamy w głównej mierze jest oparte na naszym poziomie rozwoju finansowego. Na naszym podejściu do pieniędzy, do zarabiania pieniędzy, na świadomości w ogóle w tym temacie. Na poczuciu sprawczości co do tego, ile zarabiamy. Jeśli potrzebuję w jakimś momencie życia być od kogoś zależna finansowo, bo zupełnie nie ogarniam u siebie tego tematu, nie radzę sobie z tym ponieważ nigdy mnie tego nie nauczono, a później zacznę się w to zagłębiać, zmienię swoje podejście do pieniędzy, odejdę od tych dawnych, niezbyt konstruktywnych schematów i zacznę sobie radzić w obszarze finansowym, to może być tak, że partner od którego byłam uzależniona finansowo, będzie niezadowolony z tego, że sobie radzę finansowo, że chcę być niezależna finansowo od niego. On przestanie mieć poczucie kontroli nade mną. Byłam jego kryzysową narzeczoną, ale w dobrej formie już do niego nie pasuję.
Warto pamiętać o tym, że związek będzie atrakcyjny dla obu osób, które w nim uczestniczą, o ile te osoby będą się rozwijać w podobnym tempie. Jeśli natomiast jedna osoba się rozwija, a druga utknęła w którymś punkcie w przeszłości, to ten związek może przestać być konstruktywny na nich obojga tak naprawdę. Oni przestaną być do siebie dopasowani.
Kolejna rzecz, którą będziemy w stanie zaakceptować, która będzie dla nas okej w związku z powodu naszej niskiej samooceny, to będzie być może przemoc, zdrada, brak zaangażowania w związek. Czyli taki niby partner, który jednak sobie żyje swoim życiem, a my jesteśmy jakimś dodatkiem. Partner który niszczy, nie szanuje, który jest może toksyczny, a nawet niebezpieczny. Będziemy w stanie to zaakceptować jeśli wierzymy, że nie zasługujemy na więcej. Póki wierzymy, że nie zasługujemy na więcej. Myślę, że dość dużo jest takich osób, które racjonalnie z jednej strony by powiedziały, że nie chcą być zdradzane, nie akceptują zdrady, a jednak są z partnerem, który je zdradza. I to regularnie. Czyli zobaczcie, że ta niska samoocena sprawia, że my tak naprawdę funkcjonujemy czasami totalnie wbrew zasadom w które wierzymy. Dajemy komuś, aby pomiatał nami, my sami pomiatamy również swoim systemem wartości w imię relacji z tamtą osobą. W imię dobrej relacji z tamtą osobą.
Niska samoocena może powodować, że sami będziemy sabotować związek.
Będziemy nawet może i tą zdradzającą stroną, bo przecież i tak mnie odrzuci. Skoro ja nie zasługuję, no to po co mam się starać? W jakiś pokrętny sposób dążymy do tego, żeby potwierdzić, że nie zasługujemy na miłość. Wiecie, czasami ludzie, jak rozmawiam z nimi podczas terapii o chwilach, w których potwierdzają się ich najgorsze przekonania, to oni z jednej strony czują się totalnie beznadziejnie z tym, a z drugiej strony czuję ulgę, że wszystko jest tak, jak ma być. Wszystko jest tak, jak zawsze, znowu jestem taki beznadziejny. Zawsze byłem beznadziejny, teraz też jestem beznadziejny. Jest to mi znane, oswojone, odwieczne i bezpieczne.
Jeśli mam niską wiarę w siebie i swoje możliwości i swoją sprawczość, to nie podejmuje jakichkolwiek konstruktywnych rozmów w związku, takich dążących do ulepszania tego związku. W rezultacie moja sytuacja w tym związku może się pogarszać, co swoją drogą też może mnie popychać do szukania protez w postaci dodatkowej relacji na boku. Kochanka jest protezą najczęściej. Ludzie zamiast rozwiązać problem, szukają sposobów na zniwelowanie deficytów w danym związku przez jakieś dodatkowe, postronne osoby. A wiadomo, że jeżeli ktoś nie wyjaśnia, nie rozmawia, nie komunikuje, to raczej też zbyt dobrze o sobie nie myśli. Pamiętajmy też o tym, że jeśli mamy negatywne przekonania, to na różne sposoby próbujemy sobie z nimi radzić.
Jednym ze sposobów radzenia sobie z negatywnymi przekonaniami jest kompensacja. Polega ona na tym, że zachowujemy się totalnie odwrotnie, niż brzmi nasze przekonanie. Myślę, że ma to wiele wspólnego z zachowaniami narcystycznymi. Bo jeśli wierzę, że jestem beznadziejna, do niczego, nie zasługuje na miłość, to kompensować sobie mogę to w ten sposób, że wywyższam się ponad innych ludzi, demonstruje swoją lepszość od nich za pomocą może władzy nad nimi, za pomocą pieniędzy. Mogę jednocześnie tworzyć kilka relacji, tak, żeby te osoby miały poczucie, że konkurują ze sobą o mnie. Wtedy czuję się ponad nimi wszystkimi. Wzbudzam zazdrość w Partnerze, nie szanuję go i jego uczuć. Bo jest po prostu gorszy. Usiłuję na każdym kroku podkreślać to, że ja jestem po prostu lepsza. Na tym właśnie polega kompensacja, więc pamiętajcie, jeżeli znacie jakąś osobę, która wywyższa się ponad innych ludzi, to ona to robi tak naprawdę z poczucia, gdzieś tam w głębi, że jest gorsza i beznadziejna. Ale potrzebuje udowodnić, sobie przede wszystkim, że jest zupełnie odwrotnie.
Zabrałam od was trochę pytań na Instagramie, dotyczących wpływu samooceny na związki, które tworzymy:
“Dlaczego rozstania tak bardzo wpływają na naszą negatywną samoocenę?”
Zauważcie, że po rozstaniu możemy sobie myśleć i czuć różne rzeczy. Możemy sobie pomyśleć, że okej, nie będzie już tej osoby w moim życiu. Trudno, muszę iść dalej. Jakoś się pozbierać i zacząć nowy rozdział. Ale jest też druga opcja, że takie rozstanie jest dla mnie potwierdzeniem, kolejnym pewnie w moim życiu, na moje najgorsze przekonania na mój temat. Czyli na przykład jest dla mnie potwierdzeniem, że jestem beznadziejna i nie zasługuję na miłość. Jeżeli ja w to uwierzyłam i teraz wydarzyła się kolejna spektakularna rzecz, która potwierdza to, w co zawsze wierzyłam, to wywrze to na mnie potężny efekt emocjonalny. Długo nie będę mogła sobie z tym poradzić. Będę prawdopodobnie to mielić i mielić, długo tkwić w tym punkcie. Analizować. Właśnie wtedy tak naprawdę ludzie najdłużej i najciężej przeżywają rozstanie, jeżeli jest ono dla nich potwierdzeniem ich najgorszych przekonań. Zobaczcie, że w jakimś sensie też jest to optymistyczne, że nie samo rozstanie jest takie tragiczne, tylko tragiczne jest to, co świadczy ono dla nas o nas samych.
Ale oczywiście nie dla każdego rozstanie będzie świadczyło o tym, że jest on beznadziejny i nie zasługuje na miłość. Ale jeśli właśnie mamy tę negatywną samoocenę, to rozstanie jest potężnym dowodem. Ciekawe jest też to, że jeśli rozstanie wyjaśniamy dla siebie samych swoją beznadziejnością i niezasługiwaniem na miłość, to jesteśmy zaślepieni na jakiekolwiek inne przyczyny tego rozstania. My nie widzimy racjonalnie, dlaczego doszło do rozstania, bo jedyną przyczyną, którą dostrzegamy, to jest to, że z nami coś jest nie halo. Nie wyciągamy wniosków. Wtedy wchodzimy w kolejną relację w takiej samej formie, wierząc, że tym razem może moja beznadziejność się nie potwierdzi, a jednocześnie bojąc się, że się potwierdzi. Możemy wtedy bardzo ignorować wszystkie czerwone flagi, bo jakby co, to widzimy wszystkie problemy wyłącznie w sobie i tworzymy tę relację, kontynuujemy mimo czerwonych flag. Potem ona się rozlatuje, mogliśmy może już to zakończyć po jednym miesiącu, albo po tygodniu, ale ciągnęliśmy, ciągnęliśmy, bo byliśmy ślepi, bo jesteśmy skoncentrowani wyłącznie na swojej beznadziejności. Jeśli kolejna relacja znowu się rozlatuje, to jest to dla nas kolejny fantastyczny dowód na naszą beznadziejność i niezasługiwaniem na miłość.
“Jak poprawić swoją samoocenę? Uważam, że przez niską samoocenę, nie udaje mi się nawiązać relacji”.
Najlepszy pomysł, taka najkrótsza droga do poprawy samooceny, to jest oczywiście terapia. Ale można też analizować sobie samodzielnie różne rzeczy, różne swoje własne przekonania, wiarę w siebie. Trochę ulepszać wiarę w siebie, przez wychodzenie ze strefy komfortu i realizowanie swoich celów mimo lęku.
Polecam tutaj różne, przeróżne książki o samorozwoju, bo myślę, że z każdej z nich coś można dla siebie znaleźć. Trudno powiedzieć z góry, co komu będzie pasowało. Natomiast na pewno, jeśli analizujemy, przyglądamy się, nawet zapisujemy sobie ważne rzeczy, jeśli świadomie podchodzimy do różnych naszych problemów, do tego co się dzieje w naszej głowie, próbujemy nazywać, próbujemy zadawać sobie pytania i na nie odpowiadać, szukać odpowiedzi, to na pewno będziemy się emocjonalnie rozwijać. Właśnie o to chodzi w pracy nad swoją samooceną. Tak jak mówiłam, droga na skróty to pójście na terapię, ale jest możliwe oczywiście pracowanie samemu nad swoimi negatywnymi przekonaniami i schematami.
“Samoocenę na związek, czy związek na samoocenę?”
Otóż związek też wpływa na naszą samoocenę, oczywiście. Natomiast to, co najważniejsze o nas samych, pochodzi z dzieciństwa. Nikt, kto doświadczył takiej dobrej miłości, szacunku i bliskości, konstruktywnych relacji w swoim domu rodzinnym, nie wejdzie w przemocowy związek, toksyczny, nie będzie akceptował tego typu zachowań. No, może są jakieś tam wyjątki na świecie, natomiast ludzie w ten sposób nie działają. Jeżeli ktoś dobrze o sobie myśli i siebie autentycznie lubi i akceptuje, to nie zaakceptuje ludzi, którzy są dla niego. Nie zaakceptuje takich ludzi blisko siebie, w swoim życiu, w swoim otoczeniu, w swojej codzienności. Związek również wpływa na samoocenę, ale przede wszystkim samoocena wpływa na to, jaki tworzymy związek i jakich partnerów sobie wybieramy.
“Czy rzeczywiście jest tak, że jeśli nie wierzę podświadomie, że można mnie pokochać taką, jaka jestem, to prowokuję odrzucenie? Czy wybieram partnerów, którzy mnie nie doceniają?”
Tak właśnie to jest. Dokładnie tak to działa. To jest naprawdę mega fascynujące, jak bardzo my usiłujemy wykreować, dopasować rzeczywistość, w której funkcjonujemy, do tego, w co wierzymy. My dostrzegamy i wyolbrzymiamy to, co pasuje do naszych przekonań i podtrzymujemy to. Natomiast jeżeli coś do tych przekonań nie pasuje, to raczej tego unikamy, zapominamy o tym, czy deprecjonujemy. Jeśli wierzę, że nie zasługuję na miłość, to o wiele bardziej prawdopodobne jest, że stworzę związek z osobą, która mi to potwierdzi, niż z taką, która tę miłość realnie będzie chciała mi dać. Nawet taka osoba, która będzie tę miłość chciała mi dać, może wydać mi się przerażająca i od niej będę uciekała.
“Mnie się wydaje, że moje związki nie wychodzą, bo nie jestem wystarczająco atrakcyjna, bo nie wyglądam jak te wszystkie Instagramowe kobiety. Wiem, że to błędne myślenie, ale moja głowa mówi mi, że oni odchodzą do innych kobiet właśnie dlatego”.
Wiecie, ja naprawdę wątpię. Myślę, że sporo osób może się ze mną nie zgodzić, ale ja wątpię, że można kogoś pokochać na całe życie tylko i wyłącznie dlatego, że ładnie wygląda. Jeśli tuningujemy swój wygląd po to, żeby ktoś nas pokochał, jeśli tworzymy relacje oparte na tym, że ktoś się nami zainteresował właśnie z powodu wyglądu, to pewnie dlatego te relacje się rozlatują. Bo, tak jak mówiłam, na wyglądzie nic nie zbudujemy na całe życie. Na wyglądzie można zbudować pociąg seksualny na jakiś krótszy lub dłuższy czas, ale to nie jest miłość. Nie wiem, czy zwróciliście na to uwagę, że nie ma takiej zależności, że osoby, które wyglądają naprawdę pięknie, tworzą lepsze i szczęśliwsze relacje, niż osoby, które wyglądają totalnie nijak, że raczej byśmy nie zwrócili na nich uwagi. A mimo to tak strasznie jesteśmy na tym zafiksowani, że wygląd jest cholernie ważny. Może wiecie, warto spróbować, zobaczyć, co będzie się działo z waszymi relacjami, jeśli sobie odpuścicie wygląd. Nie chodzi o to, żeby być brudasem, obdartusem zaniedbanym totalnie, tylko żeby wyglądać na zadbaną i zdrową osobę, ale nie męczyć się jeżeli chodzi o wygląd i o dbanie o niego. Żeby wyglądać naturalnie, po prostu prawdziwie. Mój mąż mi kiedyś powiedział, że się we mnie zakochał, bo mam piękny umysł. Myślę, że właśnie o to chodzi, żeby kogoś kochać, bo ma piękny umysł, a nie dlatego, że dziś ładnie wygląda jego gęba. Piękny umysł jest jednak bardziej długotrwały, niż piękna twarz, czy piękne włosy. Swoją drogą, jeśli chcecie komuś powiedzieć fajny komplement, to polecam właśnie to, że ma piękny umysł. Jeszcze jedna rzecz – nie wyglądam jak te wszystkie Instagramowe kobiety. Czy te „Instagramowe kobiety”, aby na pewno są w szczęśliwych związkach? Właśnie takich, jaki chcesz stworzyć? Czy może przechodzą z jednej relacji w drugą, tak jak każda kobieta, która zupełnie nie wierzy, że zasługuje na miłość? Bo na Instagramie to często ludzie się afiszują ze swoją miłością i wspaniałymi romansami, w które weszli, po czym po dwóch czy sześciu miesiącach, okazuje się, że to już koniec, i tworzą kolejną relację. Również spektakularną. Z całuskami publikowanymi na Instagramie.
Jeśli chcecie skomentować jakoś treść tego odcinka to piszcie do mnie na kontakt@pokojwglowie.pl
Odszukajcie sobie profil Pokój w głowie na Instagramie i Facebooku. Tam zawsze są informacje o nowych odcinkach i trochę zapowiedzi, co będzie w kolejnych odcinkach. A czasem nawet okazja do zadawania pytań w Stories, którymi posłużę się układając treść odcinka. Dziękuję za wasze pytania i za wysłuchanie podcastu.