120: Czy czas pomaga odpuścić?

Opowiadam o tym, jakie warunki muszą zostać spełnione, by czas Ci pozwolił zrozumieć, dlaczego on odszedł. Co musi się wydarzyć, by móc wyraźnie widzieć- dlaczego do siebie nie pasowaliście?

Kurs „Emocje to kompas”:
https://pokojwglowie.pl/kurs-emocje-to-kompas/

Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska, Polskie Radio (w likwidacji)
Transkrypcja: pomocdlafirmy.pl

W materiale użyto fragmentów utworu „I Knew a Guy” Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 4.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/

120: Czy czas pomaga odpuścić?

Witam w 120. odcinku podcastu „Pokój w głowie”. Tym razem chciałabym porozmawiać o tym, jak czas może nam pomóc. I też jakie warunki muszą zostać spełnione, by nam pomógł w zrozumieniu, dlaczego on mnie nie chciał, nie chciał ze mną być.

Róża i Mariusz płyną do dwóch różnych portów

Żeby lepiej Wam wyjaśnić to, co mam do powiedzenia w dzisiejszym odcinku, posłużę się taką morską metaforą. Morskie metafory przewijają się tutaj od czasu do czasu. Chociażby na temat tego, że emocje to kompas. I dzisiaj też trochę do tego kompasu nawiążę. Ale najpierw wyobraźmy sobie, że na morzu spotykają się dwa statki. Jeżeli statek ma jakiś kurs wyznaczony do portu, to po prostu ma być to najkrótsza możliwa droga. Oczywiście omija jakieś wyspy, przeszkody, mielizny i inne tego typu rzeczy, być może jakieś obszary, w które nie wolno wpływać. Ale jeśli to możliwe, to po prostu płynie najkrótszą możliwą trasą. I wyobraźmy sobie, że trasy dwóch statków, które płyną do różnych portów, gdzieś tam na morzu się przecinają. Jeden z tych statków to Róża, a drugi to Mariusz. Statki te wypłynęły też z różnych portów. One nie płyną z jednego portu. Po prostu płyną z różnych portów do różnych portów. I ich drogi przecinają się tylko w jednym punkcie. Nie idą nigdzie równolegle. Chociaż jeżeli kapitan statku, Róża, zmodyfikuje kurs, to będzie mógł trochę płynąć razem ze statkiem Mariusz.

I tak się właśnie stało. Róża i Mariusz spotkali się zupełnie przypadkowo – tak, jak zresztą zazwyczaj spotykamy ludzi, na skutek różnych splotów, zbiegów okoliczności, występujących jeden po drugim. Oni się spotkali i coś tam zaczęło się między nimi dziać. Zaiskrzyło. Trochę takie przyciąganie poczuli do siebie. A szczególnie Róża poczuła przyciąganie do Mariusza, bo Mariusz bardzo szybko sobie to przyciąganie wyłączył. No i ponieważ Róża poczuła to przyciąganie do Mariusza, to trochę jej się tam pomieszało na kompasie, bo magnesy wpływają na kompas – być może to wiecie. I w rezultacie musiała zmodyfikować swój kurs. I ona właściwie miała kurs ustawiony, tak naprawdę, nie na port, do którego płynęła dotychczas, tylko na Mariusza. Na statek Mariusz. A Mariusz właściwie dalej sobie płynął do swojego wyznaczonego portu. Jego wyznaczonym portem jest nieszczęście i lęk przed bliskością. I on po prostu nie ma zamiaru sobie jakoś z tym radzić, nie ma zamiaru tego problemu rozwiązywać, więc płynie tam, gdzie będzie mógł w świętym spokoju tej bliskości się obawiać, podtrzymywać tę obawę i ją kultywować. To jest taki pokrętny cel, którego Mariusz oczywiście nie jest świadomy, jego życia.

Ale gdyby się przyjrzeć działaniom, które podejmuje, czyli po prostu krok po kroku odcinanie różnych osób, które są dla niego dobre, z którymi mógłby coś konstruktywnego stworzyć, no to z tych czynów wynika, że on rzeczywiście do tego portu „lęk przed bliskością” w świętym spokoju zmierza. Więc zauważcie, co tam u tej Róży się dzieje. Jej się wydaje, że to miłość, a tak naprawdę, nie dość, że pochrzaniło się jej na kompasie, to jeszcze płynie tam, gdzie w ogóle nie zamierzała. I płynie do portu „lęk przed bliskością”, do którego nawet gdyby wiedziała, że zmierza i miała to przemyśleć, to za cholerę by go nie wybrała, jako swego celu życiowego. Właściwie, to ona przecież płynie nawet nie na ten port, tylko na statek Mariusz, więc może dojść do kolizji. Tylko że trochę modyfikuje ten kurs, żeby się z nim nie zderzyć. Płynie równolegle. I co teraz ta biedna Róża musi zrobić, żeby się uwolnić? Żeby znowu żyć swoim życiem i zmierzać do tego, co będzie wynikało z niej, a nie z lęków Mariusza.

Perspektywa pozwala nam dostrzec, dokąd zmierzamy

Wróćmy do początku. Zobaczcie, że założenie było takie – przeznaczenie można by powiedzieć – że drogi tych statków jednak się przetną, ale one nie będą płynąć dalej razem. Po prostu przetną się ich trasy i każdy sobie popłynie do swojego portu. Każdy popłynie w swoją stronę. I Mariusz wie, że jest im ze sobą nie po drodze, więc się nie stara, żeby płynęli razem. Róża natomiast jest nieco skołowana i właściwie sama nie wie, co jest okej. Bo z jednej strony ciągnie ją potrzeba miłości, a z drugiej rozsądek podpowiada, że to „hola, hola, nie tędy droga”. W dodatku Róży się wydaje, że jak wróci na swój kurs, to będzie bardzo cierpieć. I z jednej strony wie, że ona powinna sobie tego Mariusza odpuścić, żeby czuć się dobrze w swoim życiu, czyli właściwie żyć swoim prawdziwym życiem, żeby podążać za swoim kompasem w postaci swoich własnych emocji.

Z drugiej strony ma jednak taką obawę, że ona odpuści, a on po jakimś czasie dojdzie do wniosku, że może by jednak spróbowali. I Róża się boi, że ona już go nie będzie chciała. Czyli zobaczcie, że chce odpuścić, ale boi się, że odpuści. No bo przecież tu już tak dużo wysiłku włożyła w tę relację. Zainwestowała mnóstwo czasu, energii i swojej miłości. Więc szkoda odpuszczać, nawet jeżeli to toksyczne. No ale wracając do tego kompasu Róży, który nie działa dobrze, to ona musi wykonać naprawdę dużą pracę. Nie czekać, aż się to stanie samo, tylko musi wykonać pracę nad sobą, bo ją przecież w stronę tego Mariusza pchają jakieś jej nieprzepracowane przekonania, jej niezauważanie siebie samej, niezauważanie swoich potrzeb.

Zauważcie, że jeżeli my się pchamy, jak taka ćma właściwie, w jakąś relację, która nas rani, to bardzo sprawnie potrafimy ignorować to, że nas rani, a jednocześnie nie widzimy, jak wielu naszych potrzeb ta relacja nie spełnia. Czyli nie dość, że nas odrzuca, zawodzi, to jeszcze ma się nijak do naszych potrzeb i my w to brniemy. Brniemy i nas przyciąga. Czyli zauważcie, jak bardzo destrukcyjne przekonania trzeba mieć w głowie na swój temat. I na temat tego, co jest okej w związku, co jest dozwolone, co jest dozwolone też w miłości, na czym w ogóle miłość polega. Może nie destrukcyjne, raczej zniekształcone. Prawda? Jak zniekształcone muszą być te nasze przekonania, żeby w czymś takim tkwić tygodniami, miesiącami albo nawet latami.

A zatem, żeby się uwolnić, czyli żeby w sumie przywrócić do działania swój kompas, Róża musi wykonać kawał dobrej roboty na swoją rzecz. Ona musi na nowo nauczyć się podążać właściwie za sobą samą, za tym jaka ona jest prawdziwa. Za swoimi emocjami, ale oczywiście nie tak bezmyślnie, tylko korzystać z tych emocji i wyciągać ważne dla siebie samej wnioski co do tego, co będzie dla niej w życiu dobre. Natomiast relacja z Mariuszem właściwie cały czas daje Róży znać, że to nie jest dobre, w tę stronę Róża wcale nie zmierza, nie należy w tę stronę płynąć statkiem. I gdy już sobie pozwoli płynąć w swoim kierunku, w tym co zmierzała dotychczas, i zacznie się trochę oddalać od tego statku „Mariusz”, to zauważcie, że z jednej strony pole magnetyczne, działające na kompas „Róży”, będzie coraz słabsze, więc ona tym bardziej będzie mogła ufać swojemu kompasowi, polegać na nim i za nim podążać.

To jeszcze druga rzecz, zauważcie, i to jest fantastyczne moim zdaniem, że na początku może i nie będzie widziała, jak bardzo te kursy, jej i ten Mariusza, są rozbieżne. Prawda? Bo jak się przetną dwie linie proste, to one bardzo blisko tego punktu przecięcia wcale nie są od siebie odległe. No nie? Są położone blisko siebie. Ale na im dalszą część tych linii patrzymy, to tym bardziej rośnie dystans między nimi. I tak właśnie byłoby z Różą, Mariuszem i ich kursami. Tak? Im bardziej będzie się trzymała swojego kursu, koncentrując się na tym, żeby zmierzać do swojego własnego celu, i pozwalając mu odpłynąć w kierunku jego portu, i im dłużej będzie się to działo, to tym bardziej będzie widać, jak ich drogi do siebie nie pasują, jak są niezbieżne albo, inaczej mówiąc, jak są rozbieżne. I właśnie w ten sposób można powiedzieć, że czas nam pomaga odpuścić.

Czas nam pomaga odpuścić pod warunkiem, że my podążamy za sobą, podejmiemy działania, żeby nie podążać za tym człowiekiem. Przestajemy czekać. I zamiast siedzieć bezczynnie, czekając na niego, to zajmujemy się realizacją swoich własnych celów, swoich potrzeb. I dążymy do portu, do którego chcieliśmy zmierzać, do takiego, w którym czujemy, że będzie nam dobrze. Jeśli będziemy przez jakiś czas siebie pilnować, żeby do tego portu zmierzać, to po jakimś czasie, krótszym lub dłuższym, pewnie różnie to w różnych przypadkach będzie, zauważymy, jak bardzo nam ten Mariusz jednak nie odpowiadał. I właściwie możemy w rezultacie czuć wdzięczność, że on nie chciał żadnego związku tworzyć, albo odszedł, i już teraz nie musimy się użerać z jakąś destrukcyjną relacją, o której wtedy nie mieliśmy pojęcia, że będzie destrukcyjna, lub że była destrukcyjna już w tamtym czasie.

Nie zmieniajmy na siłę czyjegoś kursu

Jest jeszcze jeden taki wątek, który Was bardzo niepokoi, a mianowicie, że jak sobie odpuścicie tego Mariusza i popłyniecie swoim kursem, to on zaraz z kimś wejdzie w związek i ten związek naprawdę dobrze się potoczy. Zupełnie nie tak, jak potoczyła się relacja z Wami. Ale popatrzcie, kto może wejść w związek z Mariuszem, który zresztą zmierza do portu „lęk przed bliskością”, „depresja” albo coś w tym stylu. Czyli mam problemy, ale nie będę ich rozwiązywał. Mam destrukcyjne schematy, ale nie będę nad nimi pracował. Może tak, bardziej trafnie, można by było nazwać port, do którego zmierza Mariusz. I kto będzie do niego pasował? Kto będzie mógł płynąć razem z nim tym samym kursem?

Otóż będzie to jakaś osoba komplementarna z Mariuszem, czyli jeżeli Mariusz miałby już stworzyć jakąś „fajną” relację – taką dla niego fajną, więc w cudzysłowie – to prawdopodobnie byłaby to osoba, która będzie tolerować ten lęk, będzie miała może mniejsze wymagania lub być może przy której lęk Mariusza na chwilę ucichnie na rzecz motyli w brzuchu. Ale wiecie, jeżeli w kimś jest bardzo dużo lęku i nigdy go nie przepracował, to na pewno to się odezwie, prędzej czy później. Nawet jeżeli nie będzie to lęk stricte przed bliskością, to będzie to mnóstwo jakiegoś innego lęku i zamartwiania. A zatem, osoba, która jest komplementarna z Mariuszem, zmierzająca razem z nim do tego samego portu lub mogąca razem z nim zmierzać do tego samego portu, to osoba, która też wybrała nierozwiązywanie problemów.

Dostałam w mailu takie pytanie, zresztą bardzo fajnie sformułowane. „Czy Mariusz w nowej relacji z silniejszą kobietą od Róży może stać się Albertem? Czy bez pracy nad samym sobą to niemożliwe, aby Mariusz stał się Albertem? I nie partnerka jest wyznacznikiem, kim w relacji jest Mariusz? Czy Mariuszem, czy Albertem?”.

Rozumiecie? Nam się czasami wydaje, że jak się trochę pozbieramy, ogarniemy, to zamienimy Mariusza w Alberta. Czyli, mówiąc językiem tych dzisiejszych naszych metafor, jak się trochę ogarniemy i pozbieramy, to wstawimy Mariusza na nasz kurs, żeby płynął razem z nami do naszego portu. Myślę, że po prostu pozwólmy temu Mariuszowi być Mariuszem. Nie dążmy do tego, żeby go zmieniać. Zresztą na pewno nikt z nas nie ma aż takiej ilości energii, żeby zadbać o siebie i jeszcze wywoływać przemianę w drugim człowieku. Naprawdę, wierzcie mi, dążenie do tego, żeby ktoś się zmienił, jest wyczerpujące i wypalające. A jeśli pozwolimy sobie płynąć swoim własnym kursem, a Mariuszowi płynąć jego kursem, to z biegiem czasu będzie widać, jak bardzo żeśmy się od siebie różnili. Jak też bardzo różnie układamy swoje życie i jak różnych dokonujemy wyborów.

I pamiętajcie też, że Mariusz to nie jest jakiś tam facet, któremu nie zależy. To jest człowiek, który po prostu nie szanuje ludzi i nie liczy się z ich uczuciami. Na tym polega Mariusz. Jego lęk przed bliskością może wcale nie byłby dla Róży tak dotkliwy, gdyby nie sposób, w jaki Mariusz ten swój lęk przed bliskością okazuje. I to może nawet jest temat na jakiś odcinek podcastu, żeby oddzielić ludzi, którzy boją się bliskości, od ludzi, którzy nie szanują innych ludzi. Czy może te zachowania, takie dążenia oddzielić. Unikanie bliskości od nieszanowania ludzi. Bo jedno z drugim wcale nie musi iść w parze. I jeśli samo unikanie bliskości nie krzywdzi nikogo oprócz tej osoby, która tej bliskości unika i gdzieś tam jednocześnie może w głębi tej bliskości chce, to nieszanowanie ludzi krzywdzi już właściwie wszystkich dookoła, chyba że potrafimy elegancko zignorować to, że ktoś obok nas pomiata innymi.

Dziękuję za przeczytanie. Jeżeli macie ochotę sięgnąć po więcej moich treści, to zajrzyjcie sobie na stronę pokojwglowie.pl, gdzie znajdują się transkrypcje wszystkich odcinków tego podcastu oraz sklep z różnymi pamiątkami i innymi rzeczami związanymi z treścią podcastu.

Shopping Cart