130: Style przywiązania podszyte lękiem

Czy Twój styl przywiązania wpływa na Twoje relacje? Jak lęk kształtuje nasze więzi i decyzje? W tym odcinku podcastu Pokój w głowie zagłębiam się w temat stylów przywiązania, które są podszyte lękiem. Dowiesz się, jak te wzorce wpływają na Twoje związki.
Jeden ze słuchaczy podzielił się swoją historią o tym, jak jego styl przywiązania wpłyną na funkcjonowanie w „bliskiej” relacji. Bliskiej w cudzysłowie, bo realnie bliska ona nie była.

Kurs „Emocje to kompas”:
https://pokojwglowie.pl/kurs-emocje-to-kompas/

Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska, Polskie Radio S.A. (w likwidacji)
Transkrypcja: pomocdlafirmy.pl

W materiale użyto fragmentów utworu „Night in Venice” Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 4.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/

130: Style przywiązania podszyte lękiem

Witam w 130. odcinku podcastu „Pokój w głowie”. Dzisiaj chciałabym porozmawiać z Wami o lęku przed bliskością versus lęk przed odrzuceniem. Czy jest między nimi jakaś różnica? Czy może tak naprawdę sprowadzają się do tego samego? Trochę powiem o stylach przywiązania, ale w sumie bardziej o wnioskach, takich ogólnych, wynikających z tego, jakie mamy dane na temat stylów przywiązania.

List z przemyśleniami

Jakiś czas temu dostałam od Ignacego taką dosyć długą wiadomość, ale ona już właściwie sama w sobie zawierała piękne i fantastyczne wnioski. A wiadomość dotyczyła właśnie między innymi stylów przywiązania i historii związanej z tym tematem. I przeczytam Wam tego maila.

„Dobry wieczór, Pani Katarzyno. Mam na imię Ignacy i wydarzenie z mojego życia, w korelacji z odkryciem Pani podcastów, przyczyniły się do chęci przelania mojej historii na papier – to znaczy, tworząc tę wiadomość. Piszę tego maila z uwagi także na to, że historię Róż i Mariuszów zdarzają się nawet dość często, także w relacjach romantycznych pomiędzy mężczyznami. Moja historia zaczyna się niczym z dobrego filmu romantycznego.” – i to już jest podejrzane, prawda? To mój komentarz.

„Albo tak ją pewnie postrzegam. Otóż wiosną, w sobotę, będąc w jednym z centrów handlowych w moim mieście, a dokładniej w jednym ze sklepów z odzieżą i obuwiem, spotkałem pewnego chłopaka. To znaczy, nasze spojrzenia się spotkały w dość znaczący sposób – taki hipnotyczny. Spotkanie, jak spotkanie, trwało tylko chwilę, ale muszę przyznać, że wychodząc z tego sklepu, pokręciłem się trochę po galerii, ale zaraz do tego sklepu wróciłem w nadziei na jeszcze jedno spotkanie i może zagadanie. Chłopak zrobił na mnie duże wrażenie wizualne i sądziłem, że ja na nim też, co odczytałem po spojrzeniu. Po powrocie, chłopaka już tam nie było, a ja w sumie sobie pomyślałem, że to co najmniej niepoważne, żeby robić takie rzeczy i przecież źle mogłem odczytać to spojrzenie. A po prostu jakiś chłopak się spojrzał. W dodatku przecież nie miałem pewności, że jest gejem. Zatem po prostu dałem temu spokój i o tym zapomniałem do następnego dnia. Bo jakie było moje zdziwienie, gdy na aplikacji randkowej, której używałem sporadycznie, ktoś wysłał mi lajka. Gdy zobaczyłem profil, to też go polajkowałem. I oczywiście tym trafem nas „zmatchowało”. Zaraz też dostałem wiadomość od niego – tego właśnie chłopaka, który okazał się być…” – hm, Mariuszem – tak go nazwiemy. Tym bardziej, że autorowi tej wiadomości właśnie owy osobnik skojarzył się z Mariuszem z mojego podcastu, więc będziemy go nazywać Mariuszem.

„Zatem Mariusz zapytał, czy to my się spotkaliśmy w centrum handlowym, a ja odpowiedziałem, że tak. I że fajny z niego chłopak. A on napisał, że jak się na niego spojrzałem, to nogi się pod nim ugięły i że cieszy się, że udało mu się mnie odnaleźć i w tym celu poradził się nawet kolegi. A kolega mu powiedział, żeby poszukał w aplikacji randkowej. Oczywiście po tych słowach się cały rozpłynąłem, że ktoś mnie tak odbiera i jeszcze tak się postarał. No, myślenie niczym Róży, w stylu ambiwalentno-lękowym, bo sądzę po moich doświadczeniach życiowych, że taki styl mam. Umówiliśmy się na spotkanie po południu następnego dnia. Byliśmy na długim spacerze, a potem jeszcze w kawiarni na herbacie. Całe spotkanie trwało długo – chyba z pięć godzin – i było wspaniałe. Wpatrywałem się w jego piękne, duże niebieskie oczy, słodki uśmiech i taką aparycję cute boy’a. Tutaj gwoli wyjaśnienia, okazało się, że Mariusz ma dwanaście lat mniej, niż ja. To dość duża różnica, ale oczywiście ją sobie w odpowiedni sposób zracjonalizowałem, że przecież on jest dorosły, bo ja jestem koło czterdziestki. A poza tym mam przyjaciół, którzy są ze sobą już jedenaście lat, a dzieli ich osiemnaście lat różnicy.

Zatem pierwsze spotkanie było bardzo udane. Umówiliśmy się następnego dnia na spotkanie, które też było bardzo udane. A na następne trzeba było poczekać kilka dni, ale podczas tych kilku dni kontakt telefoniczny – w sensie pisania przez komunikator – może nie był Bóg wie jak intensywny, natomiast treści były w podtekstach, na zasadach, że on się już nie może doczekać kolejnego spotkania, że jestem taki przystojny i super, i w ogóle, i w szczególe. Potem widzieliśmy się całą sobotę aż do wieczora, gdzie ja spotkałem się ze swoimi znajomymi, a on ze swoimi. Potem udało się spotkać jeszcze w niedzielę. W następnym tygodniu intensywność w sumie nie spadała. Zaprosił mnie na koncert, a potem jeszcze byliśmy na dyskotece. Spędziliśmy w sumie cały weekend ze sobą i sądziłem, że tak będzie już stale. Ale sielanka nie trwała jednak długo. Podczas spotkania w środę przed świętami, które akurat wypadały, byłam u niego i usłyszałem, że to wszystko się dzieje za szybko i powinniśmy trochę przystopować, bo to tempo jest za szybkie. W sumie zamiast na to przystać, to ja zacząłem drążyć temat, bo dla mnie spotykanie się oznaczało faktyczne spotykanie-randkowanie i spędzanie wolnego czasu.

Wspomnę, że podczas wcześniejszych spotkań jasno określiłem, że ja docelowo chcę mieć faceta i chciałbym być w związku. I tego szukam. Wracając do pamiętnej środy, zacząłem drążyć temat i stwierdziłem, że Mariusz się wycofuje. To znaczy, robi unik niczym Mariusz z Pani podcastów. Oczywiście, tego mu nie powiedziałem, bo jeszcze wtedy nie trafiłem na Pani podcasty. Powiedziałem mu także, że ja mam raczej lękowy styl przywiązania i się przed nim otworzyłem, z nadzieją na zrozumienie tego tematu. Ale on chyba nie wiedział dokładnie, o czym ja mówię. Niemniej, powiedział, że on się boi. Że nie wie, czego chce dalej. Że boi się, że relacja mu coś zabierze, zmieni jego życie. I boi się o mnie, że mnie zrani. O siebie. I nie ma pewności do mnie, do siebie i do tego, co obecnie jest pomiędzy nami. I że on będzie chciał mniej, a ja więcej. Rozmowa była dość emocjonalna. Ja płakałem. On płakał. Koniec końców stanęło bardziej z mojej strony na tym, że chyba nie ma to sensu. I tak się pożegnaliśmy. Także hardcorowe przeżycia po trzech tygodniach znajomości.

W święto napisałem do niego, jak się czuje. On odpisał, że źle. I czy mógłby do mnie przyjechać. Zgodziłem się. Gdy wszedł w progi domu, przytuliliśmy się do siebie i wtedy usłyszałem, że on mnie przeprasza i że nie chce tego kończyć. Chce się dalej spotykać i czy dam nam szansę. A ja oczywiście bez chwili namysłu się zgodziłem. Zatem potem, w czwartek, już na ten temat nie rozmawialiśmy. Co teraz postrzegam jako duży błąd. Niemniej spędziliśmy razem czas w czwartek. Potem śniadanie w piątek, ale bez nocowania. W piątek przedstawiłem go swoim znajomym – tak w przelocie. I w piątek, też wieczorem, on zaprosił mnie niejako przy okazji do siebie, by na chwilę poznać mnie z jego znajomymi. Traf chciał, że w piątek na wieczór byłem umówiony do swoich przyjaciół, którzy mieszkają dwa bloki od Mariusza. Widzieliśmy się jeszcze w sobotę, nocowałem u niego, a w niedzielę wieczorem byliśmy na koncercie z moimi przyjaciółmi.

Nadszedł nowy tydzień. Mieliśmy ze sobą kontakt. Ja nie mogłem doczekać się już weekendu w nadziei, że spędzimy go razem. A w czwartek, podczas ustalania szczegółów, a właściwie dnia, kiedy się widzimy, jak napisałem, że spędzimy czas w piątek i sobotę razem, to dostałem odpowiedź, że przecież spędziliśmy ze sobą całe pięć dni. A on chce w piątek popracować. Zatem czas spędziliśmy tylko w sobotę, a w sumie z soboty na niedzielę. I taka częstotliwość została. To znaczy podobno mieliśmy ustalone to, że widujemy się raczej raz w tygodniu. Sądziłem, że coś się zmieni, gdy będzie miał urlop. Zatem udało nam się spotkać w jeden poniedziałek na kawę, w sobotę z noclegiem i kawałek niedzieli oraz znowu poniedziałek. Natomiast udało mi się, ze względu na jego urodziny, zaprosić go na trzy dni nad morze. Ja zapłaciłem za ten pobyt. A po tej wycieczce wszystko wróciło do normy. Albo raczej tego, jak chce Mariusz – zatem do spotkań raz w tygodniu. I tak to trwało przez jakiś czas.

Pewnego piątku poszliśmy na koncert. I pojechałem z nim do niego. Gdy zapytałem, co robimy w sobotę, to odwiózł mnie do siebie i na parkingu przed moim blokiem powiedział: Ignacy, zachowujemy się, jakbyśmy byli w związku, a ja nie chcę związku. Zaprosiłem go więc na górę, bo mu powiedziałem, że takiej rozmowy się chyba nie odbywa w aucie na parkingu. Powiedział mi w domu, że on widzi, że ja się staram i w ogóle, że mi zależy. Ale on nie chce tracić mojego czasu, bo on nie chce związku. Ja mu powiedziałem o swoich spostrzeżeniach, że uważam, że nawet randkując i spotykając się, to ktoś powinien stanowić pewien priorytet, a nie opcję. A ja się tak czuję, bo on ma czas dla innych i w tym czasie się gdzieś tam w kolejce znajduję. Tak się rozmowa zakończyła. Oczywiście przeżywałem to i wieczorem do niego napisałem, czy możemy jeszcze jutro, w niedzielę, się spotkać i pogadać. Na rozmowę jechałem wręcz z nauczonym na pamięć Pani podcastem numer 61 – „Lęk przed bliskością, a stawianie granic”.

W mojej głowie zrodziło się przekonanie, że on na pewno w sumie chce się spotykać, tylko się boi i ja mu muszę dać więcej przestrzeni i czasu, nie patrząc tak naprawdę w ogóle na siebie, na to, co ja bym chciał i czego bym oczekiwał. Chociaż nie wiadomo, czy można mieć jakiekolwiek oczekiwania, gdy się z kimś kręci, jak to Mariusz nazywał. I rozmowa generalnie, to było moje przedstawienie, jak ja to widzę, z wzięciem na siebie odpowiedzialności, że to ja byłem zbyt napastujący, zbyt szybko chciałem może czegokolwiek, a on się czuł uciśniony. A to wszystko przez ten lękowy styl Mariusza. Mariusz odparł, że to przemyśli. Chciałem jeszcze zaznaczyć, że wcześniej Mariusz nabył książkę o lęku przed bliskością i stylach przywiązania, ale chyba czytanie mu trochę opornie szło. Ale ja byłem pełen nadziei, bo przecież ją kupił, czyli coś zauważył”. Czyli widzicie, tutaj Ignacy oczekiwał, że Mariusz przejdzie wielką przemianę.

„Finalna rozmowa odbyła się w piątek. I finalna decyzja brzmiała tak: Ignacy, ja uważam, że dalej z tym nie pójdę, bo nic nie czuję, to znaczy, moje uczucia nie pójdą w stronę zakochania. Podczas dopytywania przyznał, że to chyba tak jest, że on się dystansował i finalnie z tego wyszło, że się nie zaangażował i on nic nie czuje. Gdy dopytywałem, czy może ja coś zrobiłem, to powiedział, że chyba byłem zbyt dostępny i on nie miał mnie jak zdobywać. Zatem zapytałem się go, jak miałbym być niedostępny, w ogóle się do niego nie odzywając i widując na kawę raz w miesiącu na dwie godziny, ale chyba odparł, że nie wie. Koniec końców oczywiście padła propozycja koleżeństwa, ale też powiedział, że zrozumie moje emocje, bo sam miał kiedyś podobne doświadczenie. I z trzy albo cztery razy mnie przeprosił, co uważam za, no powiedzmy, taktowne. I tak się tydzień temu zakończyła ta relacja – w sumie wyimaginowana w mojej głowie.

A teraz trochę o moich odczuciach. Przez czternaście lat, chociaż byłem w dwóch związkach – każdy po pięć lat, nie czułem takich emocji na samym początku, jak poznając Mariusza i czternaście lat temu pewnego innego chłopaka. W sensie, złapałem się chyba na ten haczyk, że nogi się pod nim ugięły. Starałem się chyba na samym początku być zdystansowany, ale przez pierwszy tydzień, na skutek jego różnych słów, po prostu odpłynąłem, bo byłem taki bardzo w szoku, że ktoś się mną tak zainteresował, że się komuś tak spodobałem i że ja, co bardzo istotne, to odwzajemniam, a przy tym mam takie silne emocje. No te emocje pewnie wypływały właśnie z tej wiary, że mnie ktoś może mocno pokochać, albo się tak zakochać, a ja mogę to odwzajemnić.

Z biegiem czasu, gdy on się dystansował, ja przeżywałem emocje, ale emocje raczej lękowe. Niczym Róża wpatrywałem się w ekran telefonu albo raczej pierwszy pisałem. A jak nie pisałem, to się wpatrywałem. Ale równocześnie czułem i racjonalnie wiedziałem to, że przecież nawet na etapie randkowania pewne rzeczy powinny być, a ich nie było. To znaczy, w tygodniu nie było za bardzo zainteresowania tym, co ja robię, jak ja spędzam dzień. Raczej pisanie było takie płytkie. Ale oczywiście tłumaczyłem to, że nie ma czasu. Jest na spotkaniu. Jest zmęczony. No jak taka Róża z podcastów. Plus oczywiście wyidealizowanie. On jest taki przystojny. Ma takie zainteresowania. U niego w domu tak pachnie. No i spotkania, bo gdy spędziliśmy czas razem, wszystko było fajnie. Była namiętność. Była bliskość. Było ogólnie fajnie. Coś zazwyczaj razem robiliśmy. Gdzieś wychodziliśmy albo razem coś oglądaliśmy, ale byliśmy razem. I tym bardziej bolało, że jak jestem razem, to czuję się świetnie, a gdy jestem sam ze sobą, to za nim tęsknię. A on? No on prowadzi swoje kolorowe, wesołe życie”. Prawda, że to też nas może kusić do idealizowania człowieka? Podczas gdy my jesteśmy komuś nie za bardzo potrzebni, ale on bardzo potrzebny jest nam.

I dalej, co Ignacy napisał. „Podczas tego ostatniego piątku, podczas rozstania, zapytałem, czemu on do mnie za bardzo nie pisał w tygodniu. Czemu nie pytał, jak u mnie chociażby dzień i tak dalej? A on na to, że w sumie go to za bardzo nie interesowało. I dodatkowo robiłem ciągłe analizy. Ciągłe analizy. Ciągłe oglądanie filmów na YouTube z wypowiedziami różnych psychologów. Siedziałem w domu i słuchałem. I słuchałem. I nawet w pracy nie zajmowałem się za bardzo pracą, tylko słuchałem i analizowałem. Dodatkowo, ponieważ jestem ekstrawertykiem, to miałem potrzebę omawiania tematu z najbliższymi. Zatem grono osób, które pewnie w jakiś sposób żyło moimi problemami z Mariuszem, było większe niż ilość palców jednej dłoni. A wszystko po to, żeby lepiej zrozumieć to, co widoczne, czyli dystans, unikanie, oddalanie się z jego strony.

Każdy z moich najbliższych raczej był zdania, że chleba z tej mąki nie będzie. No tylko nie ja sam, bo człowiek ma taką wielką nadzieję, wielką idealizację, takie wielkie zmyślenie. Byleby tylko ta osoba, która dawała okruchy szczęścia, dalej to robiła, żeby tak podejść, żeby coś takiego zrobić, żeby tylko się narodziło uczucie w tej osobie. Pewnie takie działania – to znaczy podteksty w stosunku do niego o stylu unikowym – przyniosły odwrotny skutek do zamierzonego. A z drugiej strony… no z drugiej strony była to relacja skazana na porażkę. Bo tak jak w odcinku o odpuszczaniu ludzi – nie można kogoś zmienić, nie można sprawić, żeby wygenerował emocje i się zakochał. Ja poszedłem w randkowaniu dalej. Zrobiłem szybko kolejny krok. On nie zrobił. I racjonalnie ja to wszystko rozumiem, ale emocjonalnie jeszcze zapala się czasami taka myśl, że „a może jeszcze spróbować?”. Na szczęście jestem na tyle przytomny i mam w sobie resztki honoru, żeby już tego nie robić.

Clou sprawy jest takie, że byliśmy na dwóch różnych biegunach pod względem oczekiwań, co do nawet samego randkowania. On to chyba przyjmował na chłodno i po prostu nie wyszło. A ja to traktowałem jako dążenie do związku i bycia razem. Poza tym ciężko, tak naprawdę, z kimś zbudować głębszą relację, gdy nie chce jej budować albo boi się jej budować. I jego emocje nie są mu chyba do końca znane i nad nimi jakoś specjalnie nie pracuje, bo tego nie chce. Bo woli życie takie, jak ma. I tak mu wygodnie. I ma oczywiście do tego pełne prawo. Na razie chyba jestem na tym etapie stania na tej drodze i patrzenia na drogę, którą Mariusz poszedł, a ja stoję z chusteczką i wycieram łzy. Niby robię powoli kroki, ale jeszcze się trochę oglądam. Jeszcze widzę jego posturę na horyzoncie w dużej oddali. Jeszcze patrzę. Ciężko jest odpuścić.

Przychodzą myśli, że gdyby tak jeszcze poprosił o szansę i coś zrozumiał, to nie wiem, czy bym się nie ugiął. Chociaż teraz pomaga mi tekst z jednego z ostatnich odcinków podcastu: „zastanów się, dlaczego chciałbyś być z kimś, kto Cię nie kocha”. Ale to wina też pewnie tego, że ja w tym wszystkim zająłem się Mariuszem i relacją z Mariuszem, która spowodowała to, że za bardzo nie zajmowałem się swoim życiem. I ironia losu – relacja, randkowanie, kręcenie trwało raptem dwa miesiące i trzy tygodnie, a ja mam wrażenie, jakby to trwało co najmniej rok. Bo tyle mnie to emocji kosztowało. Pomimo wszystko są dwa plusy tej sytuacji. Po pierwsze, zacząłem chodzić na psychoterapię. Mam za sobą trzy spotkania. I mam nadzieję, że pozwoli mi ona na to, by w przyszłości Mariuszów wyczuwać na kilometr. A drugi to taki, że zająłem się też trochę sportem i zacząłem chodzić na siłownię. Pewnie wrócę też do jogi. I w ogóle wrócę, jak już zacznę iść tą drogą bez Mariusza, do swojego życia, które niejako przez poniekąd Mariusza, ale tak naprawdę moje podejście do sprawy, zostało mi w jakiś sposób odebrane. Także kończąc. Słuchając Pani podcastów, czułem się jakby cała ta relacja i sytuacja w nich była zawarta. Naprawdę, bardzo mi one pomogły. Wykonuje Pani kawał zajebistej pracy i w dodatku z taką lekkością, równocześnie zaangażowaniem i bardzo przystępnym zrozumieniem. Ogromnie dziękuję”.

Spleceni w tańcu swoich lęków

Ja też Ci Ignacy dziękuję za tę historię. Za to, że też się zgodziłeś, żebym ją tutaj odczytała i wykorzystała w odcinku. I za Twoje bardzo mądre wnioski. I mam nadzieję, że masz już ich coraz więcej. Natomiast wracając do stylów przywiązania, to jest tak, że ponoć 25% do 30% osób odczuwa jakieś lęki w związku z bliskością. I mają albo taki unikający styl przywiązania, albo lękowy i nadmiernie zabiegają o drugą osobę. Albo coś mieszanego. I one właściwie wszystkie sprowadzają się do jednego. Myślę, że rdzeń jest cały czas ten sam. Jest to lęk związany z bliskością. Właściwie lęk przed porażką w tej bliskości. Tylko że na różne sposoby realizowany. Jedni zabiegają, aby nie ponieść porażki w relacji i nie zostać odrzuconym. Zabiegają nawet nadmiernie, totalnie poświęcając siebie. Inni z kolei unikają bliskości, też po to, żeby uniknąć porażki. Albo dlatego, że mają takie obawy, że ta bliskość jakoś musiałaby ich zmienić, musieliby zrezygnować z siebie. Bo gdyby asertywnie postawili granicę, to też zostaną odrzuceni, czy nie zostaną zaakceptowani, co tak naprawdę również się sprowadza do porażki w relacji. Czyli zobaczcie, to wszystko właściwie sprowadza się do porażki w relacji. I wszystkie style przywiązania, które nie są zdrowymi stylami przywiązania, czy też takim bezpiecznym stylem przywiązania, sprowadzają się do jednego rdzenia. I to jest sedno.

I tutaj myślę, wiecie, że tak naprawdę ci ludzie, w sumie doświadczający różnych lęków, mogą właściwie to ewoluować w tych swoich lękach i przechodzić od jednych lęków do drugich. Myślę, że to może wpływać albo w ogóle też wiązać się ogólnie z lękiem w ich życiu. Jakimś lękiem w ogóle w relacjach z ludźmi – nie tylko w bliskich relacjach, ale także w innych relacjach. Być może ten lęk będzie też powiązany z innymi obszarami życia, nie tylko relacyjnymi, na przykład unikaniem wyzwań, czy wychodzenia poza strefę komfortu. Ale jeśli osoba nadmiernie zabiegająca o bliskość z powodu lęku spotka się z osobą unikającą, to one wykonują taki jakby taniec. Prawda? Jedna osoba zabiega, druga unika, więc tamta bardziej zabiega, więc ta bardziej unika. Ale ta unikająca jednak gdzieś tam w głębi może i nie chce odrzucenia. Gdzieś tam chce być w tej relacji. A jednak się boi, więc nie chce. I oni oboje się boją, realizując te swoje obawy w odmienny sposób. I się nakręcają, tak naprawdę, w swoich obawach. I w jakiś sposób sobie wzajemnie te obawy potwierdzają. Bo ta osoba, nadmiernie zabiegająca o relację, może dawać do zrozumienia, że tutaj musisz, słuchaj, już się dopasować. Ja na Ciebie zarzucam sieć. Czego osoba unikająca bardzo chce uniknąć. Natomiast osoba unikająca unika i się odsuwa, co sprawia, że ta osoba zabiegająca jest coraz bardziej zmotywowana do tego, żeby zabiegać o relacje. No bo tamten się odsuwa, czyli ja się muszę bardziej postarać. I jeden tak jakby goni drugiego. Czasami może idą w trochę przeciwnym kierunku, bo gdy ten zabiegający trochę się zacznie odsuwać, to tamten wtedy wraca. Prawda? I w jakimś sensie to on zaczyna on zabiegać. Albo przynajmniej sprawdza, czy zabiegający jeszcze nie zniknął z pola widzenia. Chociażby, ni z gruchy, ni z pietruchy, wysyłając wiadomość o treści „co tam?” albo lajkując stories na Instagramie.

Zatem myślę, że jeżeli chcecie pracować nad stylami przywiązania, to nawet nie jest to tak ważne, żeby się jakkolwiek szufladkować. Tylko żeby jednak ubrać dokładnie w słowa to, czego się boicie. Czego się boicie najbardziej? Czy boicie się odrzucenia? Czy boicie się tego, jak się będziecie może po tym odrzuceniu czuć, czy tego, że Was to przytłoczy? A może, że się rozpadniecie na kawałki? Czy boicie się, że to odrzucenie będzie świadczyło o Was coś negatywnego? To wszystko zresztą, co wymieniłam przed chwilą, i tak się sprowadza do jednego – do wiary gdzieś tam w głębi, że miłość nie jest dla mnie. A mianowicie dlatego, że najczęściej właśnie tak żeśmy doświadczyli w dzieciństwie. Nie doświadczyliśmy prawdziwej miłości, tylko miłości powiązanej z karaniem, odrzuceniem albo nieobecnością emocjonalną rodziców.

Aha, i wracając jeszcze do statystyk, zauważmy, że tak jak mówiłam – 25% do 30% osób ma jakieś lęki związane z bliskością. Taki chłopak, pod którym uginają się kolana i który rzuca nam jakieś wymowne spojrzenie, a my zaczynamy się nakręcać i dopowiadać, to jest szansa 1:3, że on ma lęki związane z bliskością. Więc pierwsza reakcja to jest przede wszystkim naprawdę za mało, żeby mieć nadzieję. Pierwsza reakcja będąca ogromnym zainteresowaniem drugiej strony, nie oznacza wcale wielkiej miłości. Motyle w brzuchu nie oznaczają w przyszłości wielkiej miłości i że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ale zanim zaczniemy próbować ratować innych ludzi z ich lęków, to warto sobie uporządkować swoje obawy, związane z bliskością. Wtedy myślę, że będzie nam łatwiej na chłodno wchodzić w daną relację i trochę dać sobie czas na przetestowanie drugiej osoby. Na sprawdzenie, co ona zrobi, czego nie zrobi, jak będzie budować zaufanie do siebie, czy może będzie budować nasz brak zaufania do siebie. Po prostu, krótko mówiąc: czy może nas zawiedzie już na wstępie, czy tego nie zrobi, mimo że damy mu szansę się zawieść.

Także pamiętajmy, zmiany zaczynamy od samych siebie. I tu Ignacy zrobił bardzo dobrze, idąc na terapię. I jeszcze wiecie, tak podsumowując o stylach przywiązania. Myślę, że my tutaj nie musimy siebie szufladkować. Jeżeli mamy jakiekolwiek obawy związane ze związkiem, z bliskością, to warto sobie to przemyśleć, o ile one nam utrudniają życie. Bo może mamy te obawy, ale mimo wszystko, mimo tego lęku, jesteśmy w stanie działać w taki racjonalny sposób. Bo miłość liczy się tylko wtedy, gdy jest silniejsza niż strach.

Jeśli masz ochotę sięgnąć po więcej moich treści, to zajrzyj sobie na stronę pokojwglowie.pl, gdzie znajdziesz transkrypcje wszystkich odcinków tego podcastu i możesz też słuchać podcastu, znajdziesz sklep z artykułami związanymi z treścią niniejszego podcastu i linki do mediów społecznościowych.

 
Shopping Cart