25: Dlaczego boimy się bliskości?

Odcinek o lęku Róży przed bliskością i jej wymagającej matce. Także o tym, co Róża powiedziała Albertowi.

Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska

W materiale użyto fragmentów utworu „Backed Vibes (clean)” Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 4.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/

25: Dlaczego boimy się bliskości?

W tym odcinku, wrócę do historii Róży. Róża wiecznie tęskni za Mariuszem, który ją olewa. Różą zainteresował się Albert – dobry, miły i uczynny, który nie pasuje jednak do schematu, na podstawie którego działa Róża, usiłując tworzyć bliskie relacje. Co się zatem stanie z Albertem?

Róża, Mariusz i Albert

We wcześniejszych odcinkach opowiadałam, że Róża boi się bliskości dlatego, że w jej życiu ojciec był mentalnie, emocjonalnie nieobecny. Mimo, że był obecny fizycznie. Róża chce, by ktoś uratował ją od jej negatywnych emocji. Dlatego bardzo atrakcyjny wydał się Mariusz, również dlatego, że jest niedostępny. Gdyby był dostępny i autentycznie zainteresowany bliską relacją z Różą, to prawdopodobnie nie byłby dla niej atrakcyjny. Być może byłby nawet przerażający. Tak właśnie stało się z Albertem. 

Następnego poranka po zajęciach tanecznych, Róża obudziła się ze wspomnieniami poprzedniego wieczoru, kiedy to Albert pomógł jej dotrzeć na czas na te zajęcia. W jakimś sensie uratował ją i pomógł jej zrealizować to, co było dla niej ważne. Obudziła się jednak z poczuciem “kaca moralnego”. Tak jakby zrobiła coś, czego nie powinna. Czuła, jakby pozwoliła komuś wleźć z butami w jej życie i w pewnym sensie wyręczyć ją w odpowiedzialności za coś, za co powinna była odpowiadać sama – za punktualne dotarcie na zajęcia taneczne. 

Róża nie jest przyzwyczajona do tego, że ktoś jej pomaga w czymś ważnym. Straszne jest też to, że kiedy wróciła autobusem do domu z tych zajęć, Albert napisał do niej wiadomość z pytaniem, czy dotarła do domu, czy wszystko ok, czy długo jechała mimo tych śnieżyc, które akurat panowały w mieście. Tak jakby się o nią martwił. Róża z jednej strony czuła pozytywne emocje i wdzięczność, że podwiózł ją na te zajęcia. Ale z drugiej, to poczucie kaca moralnego i nieadekwatności tego, co on zaczynał robić w jej życiu, nieadekwatności do tego, na co ona była w stanie sobie pozwolić, czuła ogromną niechęć do Alberta. 

Albert z jednej strony wydawał się być głupi i naiwny w jakimś sensie, ponieważ zainteresował się kimś takim jak ona. W głębi wierzyła, że ona nie zasługuje na to, żeby ktoś się nią autentycznie zainteresował i autentycznie ją w czymkolwiek wspierał. Z drugiej strony Albert był przerażający, bo relacja z nim groziła bliskością, a Róża nie widziała siebie w bliskiej relacji, ponieważ wciąż nie była dość dobra. Oczywiście nie dość dobra, według swoich własnych, głębokich przekonań – w większości nieuświadomionych. Odpisała mu zatem na te “martwiące się” wiadomości, że następnym razem postara się wyjść wcześniej, gdy będzie taki śnieg i odpowiedzialnie dotrzeć na czas na te zajęcia, żeby więcej Albertowi nie zawracać głowy swoimi sprawami.

Róża od zawsze miała poczucie, że jest wciąż nie dość dobra na to, by ktoś mógł chcieć z nią być. Ona nie była tego za bardzo świadoma, to działo się gdzieś w jej wnętrzu, w głębi, ale działała w zgodzie z tą zasadą. Starała się ulepszać siebie, jednocześnie nie wiedząc właściwie, kim miałaby być, aby być tą idealną, którą mógłby ktoś pokochać. Jeszcze nie dość dobra. W przyszłości być może wystarczająca, ale wczoraj i dziś jeszcze nie dość dobra.

Skąd to się w niej wzięło?

Jak to zwykle bywa, na nasze przekonania na temat siebie i swojej wartości, oraz na to, jak układamy sobie relacje w dorosłości, wpływ ma nasze dzieciństwo i bliskie relacje, które tworzyliśmy jako dzieci. U Róży na przekonanie, że jest wciąż nie dość dobra, bardzo duży wpływ miała również relacja z matką, oprócz relacji z ojcem, który był wiecznie niedostępny. Jaka była ta relacja z matką?

Matka Róży

Jej matka była bardzo wymagająca, zimna emocjonalnie, wiecznie niezadowolona, ale też nieszczęśliwa. Prawdopodobnie czuła się bardzo samotna. Od Róży zawsze wymagała więcej, niż Róża potrafiła w danym momencie. Wymagała od niej, żeby była szczuplejsza, żeby miała lepsze oceny. Porównywała ją z innymi dziećmi. Po sprawdzianach pytała: “Co dostałaś? A co dostała Krysia? A co dostała Marysia? A dlaczego nie tak dobrze, jak Krysia napisałaś ten sprawdzian?”. Po udziale w konkursie, także padały pytania o to, jak wypadła Krysia, Marysia, i Wioleta czy Ludmiła. Kiedy Róża wypadała gorzej, niż inni, to padało pytanie “Dlaczego Ty tak nie mogłaś?”. Kiedy jednak to Róża wypadała lepiej niż ktoś inny, to pozostawało bez żadnego komentarza. Zawsze było nie dość dobrze i mogłaby lepiej. Według matki, Róża miała nie dość szczupłe nogi, by chodzić w szortach, nie dość wciętą talię, by nosić dopasowane sukienki, nie dość grube i gęste włosy… Krysia i Marysia nosiły grube warkocze, a warkocz Róży był cienki. Nawet kiedy Róża osiągała sukces, to był on nie dość dobry, bo zwykle był ktoś, kto wypadł lepiej. Wychodzi właściwie na to, że Róża jest nie dość dobra, by ktoś ją kochał, póki nie jest najlepsza. Powinna być najlepsza we wszystkim, co robi. Wtedy dopiero nie będzie się bała bliskości, bo będzie miała poczucie, że zasłużyła na to, by ktoś ją kochał i ją wspierał. 

Na to, co zrobił Albert, mogłaby być gotowa, dopiero gdy uwierzyłaby w siebie i wierzyła w to, że już jest wystarczająco dobra na okazywanie jej wsparcia. Póki nie jest dość dobra to Albert, tak jak wspominałam wcześniej, jest dla niej przerażający. Pakuje się z butami w jej życie, biorąc odpowiedzialność, odbiera jej kontrolę nad tym, co powinna robić sama, i co powinna ogarnąć sama. Róży nikt nie powinien w niczym pomagać.

No i co ona ma zrobić z Albertem? Najlepiej by było, żeby dał jej spokój. Jak to sprawić?
Róża ze swoim poczuciem kaca moralnego pojechała do pracy. Słuchała w drodze podcastów, więc nieco zapomniała o tym, co się działo poprzedniego wieczoru, że Albert ułatwił jej życie. Dotarła w nie najgorszym nastroju, który zepsuł jej na wstępie Mariusz, który przyjechał razem z tą samą koleżanką, z którą odjeżdżał poprzedniego dnia po pracy. Róża zobaczyła to i zamarła. Była przerażona, przytłoczona smutkiem, czuła się jakby ktoś jej rozdarł serce. Do oczu napłynęły jej łzy, ale starała się nikomu tego nie pokazywać. Zamknęła się na jakiś czas w toalecie, dając sobie moment na to, by dojść do siebie. Wróciła do swojego biurka i wtedy przyszedł Albert, który pracował w innej firmie w tym samym budynku.

“Cześć! Koleżanka mnie tu wpuściła. Czy wszystko u Ciebie ok?’” – zagadnął. Róża powiedziała mu, że ok. Zapytał: “Może poszlibyśmy gdzieś razem, po pracy. Może na lodowisko? Co o tym sądzisz?”

To był właśnie moment, ten moment, gdzie mogła sprawić, żeby Albert poszedł sobie w swoją stronę. Wiecie co mu odpowiedziała? Odpowiedziała, że umówiła się już na randkę. Okłamała go. Żeby to kłamstwo nie było takim strasznym kłamstwem, chwilę potem napisała koleżance, czy może poszłyby dzisiaj razem do kina, ponieważ przekładały to od kilku dni. Można uznać, że to taka niby randka, a tak naprawdę to spotkanie z przyjaciółką. Albertowi zrobiło się smutno. Powiedział “Nie wiedziałem, że z kimś się spotykasz”, a Róża odparła, że też nie wiedziała. To było definitywne “cięcie” dające Albertowi wolność. Było to właściwie uczciwe wobec niego, bo skoro Róża w głębi siebie była pewna, że jest nie dość dobra na bliską relację, to lepiej żeby Albert związał się z kimś innym. Nie było to jednak uczciwe wobec niej samej, ponieważ przekonanie, że jest nie dość dobra, nie było prawdziwe. Było tylko wnioskiem z dzieciństwa, który wyciągnęła jako mała dziewczynka i trzymała się go bezmyślnie i nieświadomie przez resztę życia, aż do dziś, wierząc, że jest nie dość dobra. W rezultacie sabotowała wszelkie potencjalne dobre relacje, które mogłyby się jej przytrafić. Albert poszedł do swego biura, a Róża poczuła ulgę, że już nie będzie zbliżał się do niej i nie ma takiego ryzyka, że pozna ją taką, jaka ona jest naprawdę i zobaczy, że jeszcze jest nie dość dobra na bliską relację. Nie będzie niczego od niej wymagał. Zapewniła sobie święty spokój. Oprócz ulgi, po jakimś czasie poczuła jednak smutek, bo znowu wróciło do niej to ciągłe przekonanie, że nikt się nią nie interesuje. Sama spławiła Alberta, ale jednak wierzyła w to, że nikt się nią nie interesuje. Albert stał się niewidzialny.

Przekonania

Natomiast wyraźnie widoczny był Mariusz, który ją odrzucał i olewał. Jeśli ona się kimś interesuje, to tylko jest odrzucana i raniona. Wszystko to potwierdza jej odwieczne przekonanie, że jest nie dość dobra na to, by ktoś ją pokochał. Przekonania i działania zatoczyły koło. Działania potwierdziły przekonania z których wynikały działania. Wierzy, że jest nie dość dobra. Odrzuca ludzi zainteresowanych, bo to nie pasuje do przekonań. Ugania się za ludźmi nie zainteresowanymi, bo to też pasuje do przekonań. To powoduje, że jest samotna i nie ma nikogo bliskiego wokół siebie. No, może z wyjątkiem przyjaciółek. Ale kiedy jest zdołowana, to o tym zapomina. Wierzy, że nie ma nikogo bliskiego wokół siebie, co potwierdza, że jest nie dość dobra na to, żeby ktoś ją pokochał.

Tak funkcjonuje mnóstwo osób – bojąc się bliskości i sabotując bliskość. 

Wiecie, to jest z jednej strony smutne, a z drugiej też fascynujące, jak nasz mózg potrafi przeinterpretować różne wydarzenia tak, aby pasowały one do tego w co już wcześniej wierzyliśmy. Jeśli myślimy o sobie źle, to nasze sukcesy mogą być postrzegane przez nas jako porażki. Na pewno nie będą przez nas docenione. Jeśli myślimy o sobie źle, sukces jest dziełem przypadku, a porażka wynika z tego, jaka jestem i jakie mam właściwości. Na porażkę zasłużyłam sama. Sukces natomiast przydarzył mi się, bo miałam szczęście. Jeśli odnieść to do bliskich relacji, to kiedy wierzę, że można mnie kochać, jestem otwarta na bliskie relacje, jeśli ktoś podchodzi do mnie z szacunkiem. Natomiast kiedy nie wierzę, że można mnie kochać, to wszystkich zainteresowanych mną ludzi i zainteresowanych bliskością ze mną będę spławiać. Ich zainteresowanie, będę interpretowała jako jakieś negatywne pobudki, próby manipulacji, albo po prostu naiwność i głupotę. Nie docenię tych ludzi. Nie docenię tego, co mogą dla mnie zrobić, bo wg mnie, nikt nie ma prawa niczego dobrego dla mnie robić, jeśli jestem na to nie dość dobra. W ten sposób, jeśli wierzymy, że zasługujemy tylko na samotność, sami będziemy tę samotność generować. Nie doceniając innych osób, które czasami są dla nas naprawdę dobre. Są ważne. Te przekonania oczywiście mogą nam podcinać skrzydła, zanim stworzymy jakąkolwiek bliską relację. Ale mogą też nam psuć związek. Jeśli wierzymy, że nie zasługujemy na miłość, to dobre intencje partnerki czy partnera będziemy odbierać źle. Nie będziemy doceniać dobrych rzeczy, a wyolbrzymiać to, co złe. Będziemy to interpretować, jako potwierdzenie tego, że nie zasługujemy. Nie jesteśmy godni miłości i zainteresowania. Krzywdząc przy okazji tą drugą osobę. 

Najlepszy moment na zadbanie o szczęście swoje i swoich dzieci, jest wtedy, gdy jesteśmy jeszcze są singlami. Jeśli zadbasz o swoją samoocenę, o swoje przekonania na temat siebie i swojej wartości, zanim stworzysz związek, to tak naprawdę możesz stworzyć o wiele lepszą relację. Natomiast jeśli najpierw stworzysz związek, a potem zadbasz o swoje przekonania i swoje poczucie wartości, to i tak będzie świetnie. Pozbądź się nieprawdziwych przekonań na temat siebie samej. Pozbądź się tych przekonań, które zbudowałaś jako mała naiwna dziewczynka, która niewiele wie o świecie i nie potrafi racjonalnie ocenić, co jest dobre, a co jest złe. Powiedzmy sobie szczerze – lepsze od Twoich warkocze Krysi i Marysi, mają się nijak do tego, jaka jest Twoja wartość jako człowieka. Mimo, że było to dla Ciebie kiedyś bardzo przykre.

Życzę Wam lubienia siebie i tworzenia dobrych, konstruktywnych relacji opartych na pozytywnych emocjach.

Shopping Cart