31: Czego tak naprawdę boimy się w bliskości?
Dla wielu osób bliskość jest przerażająca. Sabotują dobre relacje, a uganiają się za tymi złymi. Wszysko ma swoje żródła jeszcze w dzieciństwie- i w tym, jaki wzorzec miłości mamy zakodowany w głowach, w naszych wspomnieniach, w naszych emocjach…
Opowiada: Kasia Iwaszczuk-Pudzianowska, psycholożka
Montaż: Katarzyna Pilarska
W materiale użyto fragmentów utworu „Off to Osaka” Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 4.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/4.0/
31: Czego tak naprawdę boimy się w bliskości?
Tym razem, wrócę do Róży i tematu lęku przed bliskością. Opowiem, dlaczego Róża z poprzednich odcinków boi się bliskości, skąd bierze się lęk przed bliskością i przed czym tak naprawdę jest to lęk.
Róża
Dla osób, które nie znają wątku Róży przypomnijmy, kim jest ta postać. Otóż, Róża jest singielką, która mieszka w Warszawie, rozwija się zawodowo, jest niezależna, samodzielna, ogólnie bardzo dobrze sobie radzi w życiu. Dobrze sobie radzi finansowo i ma fajnych przyjaciół. Gorzej, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Róża ma tendencje do pakowania się w zupełnie niekonstruktywne relacje i przyciągania facetów, którym na niej nie zależy. Jeśli ktoś się nią zainteresował, to wydaje się być przerażający. Tak właśnie było z Mariuszem i Albertem. Róża spędziła dwa ciekawe dni weekendu z Mariuszem, bawiła się bardzo dobrze i w związku z tym, zmyśliła całą resztę tej postaci. Mariusz stał się naprawdę niekwestionowanym ideałem i Róża w ten sposób go pokochała. Nie pokochała jednak prawdziwego Mariusza, a tego zmyślonego.
Natomiast Albert jest autentycznie zainteresowany Różą, chciałby jej pomagać, spędzać z nią czas. Jest świetnym kandydatem na przyjaciela. Róża jednak, trzyma go na dystans, bo Albert jest dla niej przerażający. Zbyt łatwo byłoby wejść w związek z nim, dlatego lepiej go spławić. W tym przypadku wiele mechanizmów w głowie Róży, dzieje się zupełnie nieświadomie. Nie wie dlaczego tak jest i właściwie nawet nie zauważa, że dzieje się coś, co nie powinno. Nadaje większą wartość człowiekowi, dla którego właściwie nie jest warta prawie nic. Natomiast bardzo małą wartość nadaje człowiekowi, dla którego z kolei ona ma dużą wartość w jego życiu.
Róża i jej bliscy
Gdyby Róża miała się wypowiedzieć na temat rodziny, tego kim jest rodzina, jak się czuje w bliskich relacjach, głównie z rodzicami, to powiedziałaby, że rodzina to jest grupa najbliższych człowiekowi osób, które nie akceptują go takiego, jakim jest autentycznie. Bliscy ludzie którzy nie akceptują. To taki jakby wręcz oksymoron, bo bliscy ludzie powinni kochać i tyle. Natomiast z doświadczeń Róży wynika, że bliscy ludzie, czyli ci, którzy kochają, jednocześnie nie akceptują. Miłość dla niej równa się brakowi akceptacji. Miłość równa się przymusowi zadowalania innych, żeby na tą miłość zasłużyć. Zawsze, od dzieciństwa, miała poczucie, że musi zadowolić swoich rodziców. Oczywiście jako dziewczynka nie miała nic przeciwko temu. W tamtym czasie wszystko było ok. Wydawało jej się, że ten mechanizm jest w porządku, że jeśli nie zadowala swoich rodziców to znaczy, że nie dość się postarała, albo coś nie jest z nią do końca w porządku.
Ale Róża jest już świadoma, że zadowalanie innych, żeby uzyskać aprobatę, jest cholernie męczące. To jest taka niewola. Niekończąca się praca i ogromny, ogromny stres. Życie w ciągłym lęku przed odrzuceniem. Bo jeśli zrobię coś nie tak i popełnię błąd, potknę się i nie zadowolę tej osoby, to ona mnie odrzuci. Tak na przykład było z ocenami szkolnymi. Kiedy Róża dostawała piątki lub szóstki w szkole wszystko było ok. Wszyscy byli zadowoleni. Chociaż w sumie, to nawet nie można powiedzieć, że byli zadowoleni – było to normą. Tego od niej oczekiwano. Nikt nie uważał tych piątek i szóstek za sukcesy, bo tak miało być. Natomiast kiedy dostawała czwórkę, albo co gorsza jeszcze niższą ocenę w szkole, to od razu zaczynał się jakiś dramat:
– Dlaczego nie piątka?
– A co dostał ten?
– A co dostała tamta?
Zazwyczaj to były pytania o konkretne dzieci z sąsiedztwa i Róża stale czuła się porównywana z niektórymi osobami. Musiała tłumaczyć, dlaczego ma gorszą ocenę z danego sprawdzianu, niż na przykład Krysia czy Marysia. To było straszne. Dostanie w szkole czwórki, zamiast piątki, było straszne. Ale nie dlatego, że ta ocena jest straszna. Tylko straszne było to, jak bardzo odsuwała się od niej wtedy matka. Jak bardzo zabierała jej swą uwagę, swą bliskość, zainteresowanie, karała ją przez to, że reagowała na wszystko, co Róża potem, po tej czwórce robiła wobec niej, zachowując się jak bryła lodu. Gdy Róża nie zadowoliła swojej matki, to ta stawała się zimna jak lód. Nie było w niej żadnych pozytywnych uczuć. Tylko zimno. Z tym właśnie, kojarzy się Róży bliskość – ze stałym dążeniem do zadowolenia kogoś. Więc co robi Róża? Sabotuje bliskie relacje, które mogłaby stworzyć. A jak? Sabotuje je w taki sposób, że odrzuca ludzi z którymi łatwo byłoby stworzyć fajny związek, a ugania się za kimś niedostępnym, kto tak naprawdę daje jej święty spokój, bo niczego od niej nie chce. Tym kimś jest Mariusz.
Mariusza nie trzeba zadowalać, bo nie ma go w życiu Róży. Jest tylko w zmyślonej formie, a z tym zmyślonym, wiadomo, że dogadać jest się bardzo łatwo. Albert natomiast, chciał uczestniczyć realnie w życiu Róży i dlatego jest dla niej tak przerażający. Kojarzyłoby się to Róży z końcem normalnego życia. Z powrotem do czasów tego strasznego stresu, który czuła w dzieciństwie, ciągłego lęku przed odrzuceniem. Tym bardziej, że gdzieś w głębi Róża wierzy, że jest tak beznadziejna, że nie zasługuje na miłość. Musiałaby się zatem nie dość, że starać o zadowolenie Alberta, to jeszcze starać się przynajmniej nie wypadać tak beznadziejnie, jak to by wynikało z jej natury. Z tego, jaka autentycznie jest. Jej zdaniem, oczywiście, bo to nie jest prawda. To są zniekształcone przekonania z dzieciństwa.
Związek
Kiedy wyobrażamy sobie związek, jako stałą walkę i stałe poczucie zagrożenia, to wiadomo, że wolimy być singlami. Niby chcemy tej bliskości, niby do niej dążymy, ale tak naprawdę kojarzy ona się z tak potwornymi stratami, że wolimy jednak jej uniknąć. Bijemy się wtedy właściwie, sami ze sobą, bo dążymy do bliskości, której potrzebujemy, a unikamy bliskości takiej, jaka jest ona wg naszych przekonań. Nasze potrzeby kolidują z naszymi przekonaniami. Róża wyobraża sobie, że gdyby weszła w związek, to musiała by być ze wszystkiego zadowolona, uśmiechnięta. Nie miałaby prawa do mówienia nie, do stawiania granic, do asertywności . Skończyłoby się dokonywanie jakichkolwiek wyborów w zgodzie ze sobą. Musiałaby się dopasowywać. Na pierwszym planie stawiać emocje tej drugiej osoby, a nie swoje. Na pierwszym planie stawiać też samopoczucie tej drugiej osoby, potrzeby tej drugiej osoby. A swoje spychać i zakopywać gdzieś tam głęboko. Róża tak bardzo broni się przed bliskością, że wyszukała z automatu w Albercie wszystkie, dosłownie wszystkie negatywne cechy, które mógłby on mieć. Mechanizm zadziałał zupełnie odwrotnie, niż w przypadku Mariusza. Mariusza zmyśliła i wyidealizowała, a Alberta zdeprecjonowała i przybrał on postać wręcz karykatury samego siebie. Kogoś, kto ma same wady, ogromne, wyolbrzymione wady, a nie ma żadnej zalety. W rezultacie Róży bardzo łatwo jest unikać Alberta. Nawet ma ochotę przed nim uciekać.
Kiedy wydaje nam się, że związek to jest zakaz bycia sobą, tak właśnie rozumiemy bliskość – jako zakaz bycia sobą i zakaz posiadania swoich własnych potrzeb, albo przynajmniej mówienia o nich, to wtedy nie ma się co dziwić, że mamy ochotę unikać tej bliskości jak ognia. W tej formie jest ona rzeczywiście przerażająca. Ale wiecie, tu nie chodzi nawet o to, żeby Róża pomyślała o sobie trochę lepiej i weszła w tę relację. Podstawowy błąd Róży polega na tym, że ona zupełnie, totalnie nie rozumie, na czym miałby polegać związek. Wyobraziła sobie coś naprawdę strasznego, ale też nigdy racjonalnie nie przemyślała, czy to w ogóle ma sens. Taki związek, gdzie nie ma prawa do swoich potrzeb. Czy nie ma to sensu? Czy ona w ogóle tego chce? Czy ona ma jakieś oczekiwania od relacji? Czy w ogóle daje sobie prawo, żeby mieć oczekiwania od relacji? Bo ona, tak naprawdę, nawet nie daje sobie prawa do tego. A od tego warto było zacząć.
Masz prawo oczekiwać od relacji, od związku, tego, że będzie Cię wspierał. Będzie sprawiał, że czujesz się dobrze. Masz prawo tego samego oczekiwać od drugiej osoby. Bo po to jesteśmy w związku, żeby nam się żyło lepiej, niż samemu. Jeśli wydaje Ci się, że wejście w związek, to jakaś niekończąca się męka zasługiwania na miłość, na aprobatę i na bliskość, to znaczy, że musisz sobie przede wszystkim uporządkować swoje przekonania dotyczące tego, na czym polega związek.
Związek ma być ułatwieniem życia. Ma być pracą zespołową, dążeniem do czegoś wspólnie. Jeśli ktokolwiek sprawia, że masz poczucie, że musisz zasłużyć na miłość, że musisz być inna, musisz być innym człowiekiem, musisz się zmieniać, to myślę, że tutaj może Ci się pojawić czerwona flaga, świadcząca o tym, że coś jest nie tak z tą relacją. Bo my nie mamy otaczać się ludźmi, nie tylko w związku, ale w ogóle, którzy nas nie akceptują. Wracając do tego, co Róża wywnioskowała z życia rodzinnego, że rodzina jest to grupa najbliższych osób, które nie akceptują człowieka takim, jaki on jest. Może często rzeczywiście tak to wyglądać, że jak zrobisz coś wbrew rodzinnym zasadom, to zostaniesz odrzucony emocjonalnie. Ale często to są tylko nasze obawy.
Pamiętajmy, że jako dorośli ludzie mamy przewagę nad sobą, jako dziećmi – jesteśmy niezależni. Finansowo przede wszystkim. Mieszkamy też zazwyczaj oddzielnie. Możemy robić, co chcemy, niezależnie od tego, czy rodzic to akceptuje nie. Nie grożą nam aż tak straszne konsekwencje, jak kiedyś. Jeśli rodzic ukara mnie odrzuceniem, to nie muszę w rezultacie przebywać w domu wypełnionym ciszą i chłodem emocjonalnym, tylko po prostu będę odbierać mniej telefonów i wykonywać mniej telefonów do tego rodzica. Ale mieszkam oddzielnie, to ode mnie przecież zależy, jakimi ludźmi się otoczę. W dzieciństwie, nie mam tego wyboru, bo jest to rodzina i najczęściej klasa szkolna z którą spędzam każdy dzień. W dorosłości natomiast, sama podejmuję decyzję, którzy ludzie będą w moim życiu, a których mogę sobie odpuścić. Jeśli nawet spędzam każdy dzień w pracy z nieciekawymi ludźmi, to mogę podjąć decyzję o tym, że zmieniam tę pracę. Natomiast jako dziecko, nie mogłam sama podjąć decyzji, czy zmieniam szkołę, klasę, czy nie. Bo to wszystko, te wszystkie decyzje, należały do innych ludzi. Właśnie, kiedy jesteśmy dorośli, mamy niezależność finansową i emocjonalną. Przynajmniej w większym stopniu niezależność emocjonalną od rodziców, niż w dzieciństwie. W związku z tym, możemy podejmować różne decyzje, niezależnie od zasad, jakie wynieśliśmy z domu rodzinnego, niezależnie od zasad, które narzucili nam rodzice. W rezultacie, często jest tak, że jeśli robi się coś wbrew rodzicom, to jednak większość z nich, wcale nie wywali tego człowieka na stałe ze swojego życia. Nie pozbędą się swego dziecka i nie przestaną go kochać. Czasami efekty są paradoksalnie odwrotne, niż by się mogło wydawać. Nie jest się odrzuconym, tylko być może, jeszcze bardziej szanowanym. W wielu przypadkach wszystko wraca do normy. Wszystko jest tak, jak było wcześniej. Jest burza emocjonalna, bo ktoś coś robił wbrew zasadom panującym w rodzinie, ale potem uspokajają się i każdy zapomina o całej akcji. W wyjątkowych przypadkach, rodzic wyrzuca dziecko ze swego życia, jeśli zrobiło coś nie w zgodzie z jego zasadami. Ale myślę, że są to wyjątkowe przypadki.
Bliskość
Wracając do tego, jakie mamy wzorce bliskości, jak to się odnosi do związku, to z jednej strony wydaje nam się, że za wszelkie niedociągnięcia, potknięcia, porażki, byliśmy karani odrzuceniem, w związku z tym jesteśmy przekonani, że na miłość musimy zasługiwać. Ale jednak jeśli to przetestować w dorosłości i zrobić coś nie po myśli tego odrzucającego wiecznie rodzica, to może się okazać, że rodzic i tak nadal kocha. Może nie jest to dokładnie taka miłość, jakiej potrzebujemy my, jako dorosłe osoby, ale jednak ona pozostaje. Wbrew temu, co nam się wydawało. Wbrew naszym obawom, że miłość ze strony rodzica wyparuje, gdy zrobimy coś po swojemu. Na tym właśnie polegać ma bliskość, tylko w o wiele lepszej wersji. Bliskość ma polegać na tym, że ktoś akceptuje Cię taką, jaka jesteś autentycznie. Oczywiście jakieś konflikty i niezgodności zawsze się będą zdarzać, bo nie ma dwóch identycznych osób. A zresztą bycie z kimś identycznym, jak ty sama, byłoby bardzo nudne. Po to jesteśmy z drugą osobą, żeby nie być tylko ze sobą. Konflikty będą się zdarzały zawsze. Różnice w poglądach i różnice w potrzebach, i jakieś starcia różnych potrzeb ze sobą nawzajem, będą się zdarzać zawsze, ale nie ma się to kończyć odrzuceniem. Jeżeli ktoś Ciebie odrzuca, bo masz potrzeby, to jest to czerwona flaga. Jeżeli ktoś Ciebie odrzuca bo masz potrzeby inne niż on, to też jest czerwona flaga. Jeśli ktoś nie zwraca zupełnie uwagi na Twoje potrzeby mimo, że je pokazujesz czy komunikujesz, to też jest czerwona flaga. W ogóle nie warto iść w tę stronę i jeśli obawiasz się bliskości, to bardzo dobrze, że obawiasz się bliskości w takiej formie. Jednak bliskość w ogóle nie na tym ma polegać.
Pamiętajmy, że żeby dostać bliskość, taką, jakiej potrzebujesz, czyli taką, w której jesteś po prostu akceptowana taka jaka jesteś, to nie masz się stać inną osobą i lepszą wersją siebie, tylko po prostu masz trafić na właściwą osobę, której będzie pasowało to, jaka jesteś. Nie masz siebie ulepszać. Masz prawdopodobnie poznawać ludzi i zwiększyć tym samym prawdopodobieństwo, że wśród nich będzie ta właściwa osoba. Pamiętajmy też, że każda poznana osoba, którą polubimy i z którą nawiążemy kontakt, może nam otworzyć furtki do kolejnych znajomości, czyli do swoich znajomych. Nie szukaj desperacko tylko i wyłącznie kogoś do związku, nie skupiaj się tylko i wyłącznie na związku, tylko stawiaj na poznawanie ludzi. Na zwyczajne poznawanie ludzi. Im więcej ich poznamy, tym większe szanse, że wśród nich, będzie ten właściwy ktoś, z kim będzie można stworzyć naprawdę bezpieczną bliskość.
Co powinna zrobić Róża? Najlepiej byłoby, gdyby przede wszystkim, odpuściła swoje oczekiwania wobec siebie samej. Pozwoliła sobie na bycie, nawet tą beznadziejną wersją siebie, tak jak ona siebie widzi. Ale jednak pozwoliła sobie na bycie tą beznadziejną postacią i pozwoliła Albertowi decydować samodzielnie, czy on w ogóle w to wchodzi, czy nie wchodzi. Musiałaby tak naprawdę ustalić sama ze sobą, gdzie jest granica między tym, co ona może zmienić, a na co się w ogóle nie godzi. Pamiętajmy, że ktoś może nas odrzucić, ale my również mamy prawo odpuścić sobie ludzi, którzy są dla nas toksyczni.
Życzę Ci zatem bezpiecznych relacji, nieoczekiwania od siebie zbyt wiele, a już na pewno nie oczekiwania od siebie bycia kimś innym. Życzę Ci oczekiwania od innych akceptacji wobec ciebie. Bo tylko w ten sposób, będziecie w stanie stworzyć fajną relację, i być może fajny związek.
Pamiętaj droga słuchaczko – Ty nie masz stworzyć związku ze swoją matką, która Cię odrzucała, kiedyś w dzieciństwie, za drobne przewinienia i przez to czułaś się nieakceptowana. Ty masz stworzyć związek z kimś, kto będzie do Ciebie pasował, i kogo sobie sama, zupełnie sama wybierzesz, podejmując świadome decyzje na temat tego, czy ten ktoś Ci pasuje, czy Ci nie pasuje. Matki sobie nie wybrałaś, tego, jak ona reagowała też sobie nie wybrałaś i nie miałaś na to żadnego wpływu. Wpływ masz natomiast na to, jaki będzie Twój przyszły partner.
Jeśli chcesz skomentować to, co powiedziałam w tym odcinku, lub w którymkolwiek poprzednim, pisz do mnie proszę na kontakt@pokojwglowie.pl
Oceń też podcast Pokój w głowie w swojej ulubionej aplikacji podcastowej, zasubskrybuj, żeby nie przegapić kolejnych odcinków.